Jeśli przez cały tydzień przemierzałaś Polskę wzdłuż w pociągach i busach (o dzięki Ci Link Busie, że istniejesz i w trzy godziny pokonujesz trasę, na którą pociąg potrzebuje ponad pięciu), a przez resztę tygodnia wstawałaś o jakichś nieludzkich porach i wysiadywałaś po kilkanaście godzin w pracy...
to wiedz
że nie będę Ci dane wyspać się w piątkowy wieczór, gdy normalna część społeczeństwa imprezuje, a nienormalna planuje weekend w pracy i melduje o trudnościach.
Niech przeklęte będą komórki.
I co zrobić ze sobą, gdy ze zmęczenia ledwo widzi się na oczy, ale rozbudzony telefonami co 10 minut organizm za cholerę nie chce znów zapaść w sen?
Grrr...
I niech Was ręka boska czy jakaś tam inna broni przed wydzwanianiem do ludzi w piątki po zmroku. Ludzkość po coś wynalazła smsy.
piątek, 25 stycznia 2013
poniedziałek, 14 stycznia 2013
Miłość wokoło i takie tam
Półprzytomni i mocno wystarszeni wylądowaliśmy z kocim kontenerem o zawartości Mysza (sztuk jedna) u weterynarza. Skłonił nas do tego całonocny koncert rzeczonej, która postanowiła udowodnić nam, że głos to ona ma, że ho ho...
- Co my tu mamy? - zagaiła pani wterynarz.
- Mała kotka. Dziwnie się zachowuje. Na pewno coś ją boli. Całą noc miauczała, jak już nie mogła to "pohukiwała", do tego tarzała się na podłodze i nie mogła znaleźć sobie miejsca - na jednym wydechu wymieniałam wszystko, co tylko zaobserwowałam, w myślach, lecząc już kotkę na raka, guza w mózu i allzheimera.
- Hmmm... I chodzi z ogonem podniesionym do góry?
- Tak, tak! - zgodnie pokiwaliśmy głowami.
- I łasi się bardzo?
- Tak, tak!
- I wypina dupkę?
- Tak, tak, tak!
- A ostatnią ruję kiedy miała?
- Że co?
- No, ruję.
Spojrzeliśmy po sobie, wymieniając bezgłośnie poglądem: "toż to malutki koteczek, nasz słodziak i w ogóle dziecko jeszcze. Jakie tam ruje?".
Drwiąca mina weterynarz uświadomiła nam jednak, że jesteśmy patałachy niedouczone, wyszliśmy na kretynów, a w dodatku jestesmy niewyspani, choć wcale nie musieliśmy się przejmować.
Niestety stan niewyspania utrzymywał się jeszcze przez trzy najbliższe noce, bo Mysza przeżywała zakochanie dramatyczne, pełne uniesień i generalnie nieodzwajemnionej miłości i pożądania.
Bo miłość to straszna rzecz jest, drodzy państwo.
- Co my tu mamy? - zagaiła pani wterynarz.
- Mała kotka. Dziwnie się zachowuje. Na pewno coś ją boli. Całą noc miauczała, jak już nie mogła to "pohukiwała", do tego tarzała się na podłodze i nie mogła znaleźć sobie miejsca - na jednym wydechu wymieniałam wszystko, co tylko zaobserwowałam, w myślach, lecząc już kotkę na raka, guza w mózu i allzheimera.
- Hmmm... I chodzi z ogonem podniesionym do góry?
- Tak, tak! - zgodnie pokiwaliśmy głowami.
- I łasi się bardzo?
- Tak, tak!
- I wypina dupkę?
- Tak, tak, tak!
- A ostatnią ruję kiedy miała?
- Że co?
- No, ruję.
Spojrzeliśmy po sobie, wymieniając bezgłośnie poglądem: "toż to malutki koteczek, nasz słodziak i w ogóle dziecko jeszcze. Jakie tam ruje?".
Drwiąca mina weterynarz uświadomiła nam jednak, że jesteśmy patałachy niedouczone, wyszliśmy na kretynów, a w dodatku jestesmy niewyspani, choć wcale nie musieliśmy się przejmować.
Niestety stan niewyspania utrzymywał się jeszcze przez trzy najbliższe noce, bo Mysza przeżywała zakochanie dramatyczne, pełne uniesień i generalnie nieodzwajemnionej miłości i pożądania.
Bo miłość to straszna rzecz jest, drodzy państwo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)