środa, 31 sierpnia 2011

Wnioski na przyszłość

Ostatnich kilkanaście dni solidnie dało mi w kość.

To co mogę powiedzieć na pewno, to:
- nienawidzę zarządzać ludźmi - sama jestem tak niepozbierana, że ogarnianie innych mnie przerasta,
- jednak potrzebuję snu i potrzebuję go duuużo, kawa sucks...
- nie mogę tak się zamykać w pracy i w domu - np. teraz mam wolny wieczór (jutro wynegocjowane wolne, je je je!) i nawet do głowy mi nie przyszło, żeby np. do kogoś zadzwonić i się spotkać, bo padam na ryj - ale normalne to to nie jest
- muszę nauczyć się prosić o pomoc, bo przyjęcie jej wcale nie boli.

Tu tyle, jeśli chodzi o rachunki sumienia.

Jeśli natomiast chodzi o plany przyszłościowe - to zaczynam już żyć odliczaniem do urlopu - nie wiem, gdzie pojadę, nie wiem na dobrą sprawę z kim, nie mam pojęcia, z kim zostawię kota (jest opcja 7,5 godzinnej podróży pociągiem do domu rodzinnego, żeby zostawić go tam na 2 tyg. - ale powiem szczerze, niespecjalnie mnie to cieszy), w gruncie rzeczy jednak coś tam się rysuje - jakaś zagraniczna wycieczka, jakieś Bieszczady, parę dni w stolyyycy - jakoś to będzie.

Moje życie od paru dobrych miesięcy opiera się o zasadę "jakoś to będzie", więc zasadniczo zaskoczenia nie ma.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Z cyklu rozmowy różne

ROZMOWA WIECZORNA

- ...bo wiesz, ja jestem wrażliwy, ciepły, czuły i romantyczny. I zupełnie nie rozumiem, dlaczego dziewczyny tego nie doceniają. No nie rozumiem...

- Ekhem... (wydusiłam z siebie, próbując nie zadławić się wcinanym właśnie paluszkiem) Ekhem... Ty jesteś wrażliwy, i ciepły, i czuły, i romantyczny???

- No ja, ja. A kto?!?

- Wiesz, co? To jest ostatni ciąg przymiotników, który zastosowałabym do Ciebie w odniesieniu do tego, jak traktujesz swoje laski...

- Bo widzisz, może Ty nigdy nie miałaś okazji poznać, jaki ja jestem wrażliwy, ciepły, czuły i romantyczny?

- Boże... ile ja w życiu straciłam... Dzięki, że mi to uświadomiłeś.

ROZMOWA POPOŁUDNIOWA
popołudniową ciszę w ołpenspejsie przerywa dźwięk dzwonka telefonu
słychać krzyk w słuchawce

M: - Ależ X ja nie wiem, dlaczego Y do Ciebie zadzwoniła...

nadal krzyk w słuchawce
M: - Ale ja nie rozumiem, dlaczego akurat do Ciebie...

jeszcze głośniejszy krzyk w słuchawce

M: (zniecierpliwiony) - Ależ X, jak nie chcesz, żeby ludzie dzwonili do Ciebie z problemami, kiedy jesteś w łazience, to jest na to prosta rada. NIE ZABIERAJ ZE SOBĄ TELEFONU DO ŁAZIENKI! To rozwiąże wszystkie Twoje problemy.

Hmmm...

I Roguc chyba pomógł podjąć decyzję:

niedziela, 28 sierpnia 2011

Rzecz o przecinkach

Ostatnio ciągle przypominam sobie pewną sytuację sprzed kilku miesięcy. Pewnie nie będzie was tak bardzo śmieszyć jak mnie wtedy - bo to jednak humor sytuacyjny.

Mam kolegę w pracy, który w chwilach wzburzenia używa nadmiernej ilości przecinków. Do tego stopnia, że czasem trzeba bardzo mocno skupić się, by z przecinków wyłowić sens wypowiadanych przez niego słów.
I tak było i tym razem. Oczywiście nie pamiętam już dziś, czego dokładnie dotyczyło wzburzenie, ale brzmiało to mniej więcej tak:

- Bo widzisz... kurwa, że jak kurwa... tak się kurwa... dzieje, to... kurwa nie ma sensu... kurwa nic... kurwa robić

i coś w tym stylu dalej,
po czym usłyszałam:

- Bo takich sytuacji to ja NIENA - KURWA - WIDZĘ!

:)

Od tamtego czasu określenie "niena-kurwa-widzę" przeszło do kanonu, jest klasykiem używanym na określenie korposytuacji z kategorii beznadziejnych, a ja używam go jako mantrę, gdy mam ochotę wstać od swojego małego korpobiureczka, wyłączyć monitor swojego korpokomputerka, stanąć obok mojej korpościanki i uderzać w nią rytmicznie swoją korpogłówką.

Jeszcze tylko trochę i wreszcie jakiś korpourlopik :)

sobota, 27 sierpnia 2011

Sobotnio

Po tym, jak:
- próbowałam dziś otworzyć drzwi do klatki schodowej kluczem od skrzynki na listy,
- na pytanie sąsiada z dołu pod którym numerem (mieszkania) mieszkam, nie umiałam odpowiedzieć, bo zupełnie nie potrafiłam sobie przypomnieć,
- a następnie zastygłam w bezruchu w kuchni na jakieś dobre parę minut z nożem w jednej dłoni i kromką chleba w drugiej, nie mogąc sobie przypomnieć, co właściwie chciałam z nimi zrobić...

stwierdzam:
biorę dzień wolnego w tym tygodniu choćby się miało walić i palić, moja matka- spółka giełdowa zapaść w posadach, a świat zakończyć, itd.

a tymczasem - zapominając na kilka godzin o tym, ilu rzeczy nie zdążyłam dziś zrobić, idę się bawić.

Mam kurczę 24 lata. Nie będę zbawiać świata.

Amen.



czwartek, 25 sierpnia 2011

Długo i szczęśliwie

Moja najbliższa przyjaciółka z dzieciństwa wychodzi za mąż - dowiedziałam się wczoraj.

Ona... Ta, z którą zawsze mówiłyśmy, że co jak co, ale my to nigdy... a przynajmniej nieprędko, bo ani gotować nie lubimy, ani co... ;)

Słuchajcie, kiedy się tak zestarzeliśmy?

Kiedy tak się stało, że zamiast o studiach, nudnych wykładach, imprezach, nauczycielach z liceum i szkolnych hobby, na wspólnych posiadówach rozmawiamy już tylko o tym, co się komu urodziło, ile kto zarabia, kto gdzie pracuje, jak sobie poradził w życiu ten czy tamten i czy tamta to w końcu sobie kogoś znalazła???

A może ja mam spaczoną perspektywę? Z racji tego, że pracuję w dużej części z ludźmi 40 plus, imprezuję z tymi blisko 30 i 30 plus, a z tymi 20 plus spotykam się coraz rzadziej i stąd tylko takie tematy?

środa, 24 sierpnia 2011

Historia z upałami w tle

W ramach odreagowywania od pisania samych mądrości (co będę dziś czynić do późnych nocnych godzin) - historia o kiciurze...

...który jest skończonym kocim idiotą i czas to powiedzieć głośno...

Otóż...

codziennie, gdy wracam z pracy - a czasem jest to nawet około 22 - wita mnie żałośnie miauczące stworzenie, które wygląda jak siedem nieszczęść.

Stworzenie nie jest stęsknione.

Nie brakuje mu towarzystwa.

Nie czuje się kiepsko z tym, że nie może dostać się do ptaków, które irytująco moszczą się na zewnętrznym parapecie okna.

Nie w tym rzecz.

Stworzenie po prostu nie wyobraża sobie, że miałoby zniżyć się do picia wody z miski (właścicielka chciałaby w tym miejscu zaznaczyć, że zwalczyła odruch wymiotny, kupując RÓŻOWĄ miskę na wodę - jedyną wówczas w sklepie - i hamuje go za każdym razem, gdy wchodzi do kuchni).

Jedynymi akceptowanymi przez kiciura sposobami na picie wody jest spijanie jej ze strumyka cieknącego z kranu w łazience (aktualnie sposób niewykonalny ze względu na zatykającą się umywalkę, co każe ograniczać do niej dopływ wody) lub z misternie ułożonej konstrukcji w zlewie w kuchni (kilka naczyń, na samej górze miska i strumień wody z kranu).

Wówczas kiciur łaskawie upije 0,7 ml wody...
co podnosi jego poziom szczęścia do niezbędnego minimum na jakąś godzinę...
po której cała historia się powtarza...

Kill me.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

piątek, 19 sierpnia 2011

Strumień myśli nieuporządkowanych

Walczyć czy poddać się?

Zamknąć za sobą coś, co podświadomie już dawno skazałam na porażkę, czy ciągnąć ten wózek dalej - męcząc się i łudząc, że "kiedyś będzie lepiej, bo musi"?

Spędziłam prawie wszystkie wieczory ostatniego tygodnia sama w mieszkaniu z kotem i swoimi myślami.
I gryzę się, przyznaję.

/Do tego stopnia, że zatopiona w myślach, poświęciłam ostatnio jakieś 10 minut na głaskaniu... swojej czarnej torebki (bo nie zauważyłam, że to nie mój kot)/

Może już czas na jakieś radykalne decyzje?
Tchórz ze mnie okropny. Albo racjonalistka. Sama już nie wiem.
Pogryzę się dalej.

....
A z doniesień frontowych(o które jestem już wypytywana w realu) - należy poinformować, że siły wroga nadal rosną, podczas gdy obrona słabnie - nadwątlona ostatnio zwłaszcza kwotą, jaką została zasilona sąsiadka z dołu, której sufit przypomina gorszą (by nie powiedzieć spartoloną) wersję fresków kaplicy Sykstyńskiej, tyle że wyłącznie w odcieniach brązu.
Tak Lucy, narozrabiałaś...



niedziela, 7 sierpnia 2011

Weekend był boski

Rzecz z ostatnim weekendem wyglądała następująco:

że najpierw to w ogóle Lucy miała jechać na Woodstok, bo po pierwsze - Prodigy, po drugie Prodigy i po trzecie Prodigy i w ogóle wow..., wow..., wow...,
wow minęło, gdy okazało się, że Lucy jednak nie ma tam z kim jechać, ani - jak się także okazało - do kogo,

ale Lucy przełknęła to gładko, bo...

zapowiadała się opcja wyjazdowa
i miało być świetnie, bo trochę muzyki, dobre towarzystwo i co najważniejsze - góry, do których Lucy zdążyła ogromnie zatęsknić przez ostatnie kilka lat totalnego zramolenia (pomijając jeden zagraniczny wypad zeszłoroczny, ale to się nie liczy)

ale Lucy zadzwoniła, że jednak nigdzie nie jedzie, bo...

do Wrocławia przyjeżdżały niezależnie od siebie dwie osoby, których Lucy dawno nie widziała i bardzo się cieszyła, że przyjeżdżają, a jedna miała nawet przenocować w specjalnie na tę okazję odgruzowywanym mieszkaniu Lucy

ale opowieści o nieprzespanych nocach, morzu łez ze śmiechu i bla bla bla, nie będzie

bo najpierw Lucy spędziła pół soboty, czekając aż osoba 1 odeśpi pociąg, zobaczy fontannę na Pergoli, stwierdzi że jedzie jeszcze pobawić się gdzieś w plenerze (obok domówek - zastanawianie się, czy aby przypadkiem nie zgarnie nas za chwilę straż miejska - to druga forma imprezowania, której Lucy nienawidzi całym swoim jestestwem), by w końcu tuż przed północą wysłać Lucy sms-a, że jest już bardzo zmęczona i idzie spać, więc piwo w Rynku i tańczenie w knajpach trzeba będzie odłożyć na inną okazję

Lucy nie przełknęła tego gładko

ale przecież następnego dnia przyjeżdżała osoba dwa...

która miała przyjechać na 16, ale o 23.40 zadzwoniła, że w sumie to gdzieś przy okazji załatwiła sobie już nocleg gdzie indziej, ale jeśli Lucy chce, to niech wpada na piwo - bo wiadomo, że niedzielny wieczór, to genialny moment, by się napić, skoro następnego dnia idzie się do pracy (a Lucy akurat na 12 godzin dyżuru)

Lucy także tego nie przełknęła gładko

i bardzo cieszył ją fantastyczny weekend spędzony z komputerem i kotem...

zwłaszcza, że po przeczytaniu dwóch książek, Lucy zajęła się oglądaniem filmów, bardzo wielu filmów....

a ponieważ Lucy przez cały weekend czekała i sprzątała... nie mogąc, np. wyjść na miasto, więc obejrzała z 8, może 10 filmów

a w tym czasie internet z Play (opcja najdroższa) stwierdził: "chyba powaliło Cię babo, właśnie skończył Ci się limit i teraz będę Ci chodził wolno, baaaaaardzoooo wooooooolllllnoooooo" (Lucy nie ma pojęcia jak przy tak dużym limicie można było go wyczerpać, ale widocznie jest to możliwe)

Lucy dziękuje jednak opatrzoności (i facebookowi), że wcześniej udało jej się spędzić kilka godzin na internetowych pogawędkach z ludźmi, którzy jeszcze jakoś znoszą jej marudzenie, w przeciwnym razie spędziłaby dwa dni gadając do samej siebie i kota, z tym że ten ostatni akurat głównie śpi, więc to jak gadanie do ściany

jeśli Lucy nie zdziczeje - wskutek np. bardzo ograniczonego używania aparatu mowy przez ostatnie dwa dni - to wraz z nowym tygodniem z pewnością zrewiduje listę znajomych, dla których warto rezerwować czas

A to znacie?

Taka sobie codzienna twórczość:

Rozprawa

- Wysoki Sądzie, Pozwany dopuścił się czynów straszliwych i wnoszę o jak najwyższą karę dla niego!

- Proszę uzasadnić.

- Od pierwszych dni, gdy Lucy wprowadziła się do nowego mieszkania, ono wyraźnie jej nie sprzyjało. Najpierw pojawiły się karaluchy, które nie były objęte umową wynajmu jako dobrodziejstwo inwentarza. Lucy - na co dzień, od wczesnych lat dziecięcych wegetarianka, niechętna zadawania bólu i cierpienia - po kilku dniach z hordami tych obrzydliwych stworzeń sama zamieniła się w krwiożercze i żądne cudzej śmierci, czyhające na każdą okazję narzędzie do zabijania. Nie wspomnę o ogromnych środkach zainwestowanych w zadanie "ponowne mieszkanie samej".

- Zgłaszam sprzeciw! Skarżąca wykazałaby się wielką naiwnością sądząc, że w mieszkaniu z wielkiej płyty nie zastanie dodatkowych kilkunożnych współlokatorów.

- Sprzeciw przyjęty. Proszę kontynuować.

- Po karaluchach pojawił się kolejny problem. Ponieważ Lucy wprowadzała się jeszcze zimą, musiała nagrzać mieszkanie, ale gdy tylko dotknęła kaloryfera, ten zaczął prychać, kichać, warczeć i wydzielać z siebie litry żółtego, a czasem nieco brązowego, cuchnącego płynu.

- Po raz kolejny zgłaszam sprzeciw. Trudno winić Pozwanego, że nikt nie mieszkał w nim przez dłuższy czas i nie używał grzejników.

- Przyjęty. Słucham nadal.

- Jest jeszcze sprawa gniazdek. Są zaledwie dwa w całym pokoju! Wskutek czego właścicielka musi dokonywać cudów, chcąc cokolwiek wyprasować czy nawet włączyć głupią lampkę. Zresztą właśnie dzięki temu Lucy omal nie straciła swojego laptopa, który, aby go podładować, musi być podłączany kablem biegnącym przez przejście.

- Wysoki Sądzie, to już skandal, by o to obwiniać Pozwanego. Gdyby Lucy pamiętała o tym, żeby kupić żarówki, prawdopodobnie nie wypierniczyłaby się na kablu, powodując spektakularny upadek swojego laptopa.

- Zaraz, zaraz... Skoro już jesteśmy przy elektryczności, to pomówmy o pewnych korkach....

- O nie, co to to, nie. Wymiana korków była spowodowana wyłącznie niefrasobliwością Skarżącej...

- Bo śmiała w XXI w. włączyć jednocześnie pralkę, radio i czajnik z wodą na kawę? No już nie bądźmy śmieszni... Naprawdę...

- Panowie, proszę o spokój. Proszę kontynuować.

- Zatem wracając do wątku - Pozwany ma też przemakający dach, który spowodował, że w łazience na ścianie pojawiło się wybrzuszenie wypełnione wodą. Należałoby także rozwinąć kwestię umywalki, która mimo trwających od kilku tygodni bombardowań Kretem, a wcześniej specyfikiem o nazwie Nurek, pozostaje nieugięta.

- Raczyłby Pan wspomnieć o tym, że Skarżąca potraktowała umywalkę Nurkiem, zalewając go ciepłą wodą, czego każdy potrafiący czytać Homo Sapiens z pewnością by nie zrobił.

- Proszę bez uszczypliwości wobec Skarżącej.

- Na koniec pomówmy o szkodach psychicznych, jakie Pozwany wyrządził Skarżącej. Lucy na samą myśl o tym, że spędzi w domu kilka godzin, jest zestresowana i pełna obaw, co jeszcze zechce ją zaatakować albo zepsuć się, narażając ją na finansowe nakłady. Dochodzi do tak symptomatycznych sytuacji jak ta sprzed tygodnia, gdy Skarżąca prawie zeszła na zawał, będąc pewna, że oto coś zawala się z hukiem w jej mieszkaniu, podczas gdy hałas ten wywołał jej kot - zwany również Kiciurem - bawiąc się swoją zabawką.

- Skarżąca jest przewrażliwiona!

- Pan by nie był na jej miejscu???

- Na jej miejscu nie zamieszkałbym nigdy w takim mieszkaniu...

- Panowie, przerywam tę rozprawę do czasu, gdy przyjdą wyniki badania psychologicznego Skarżącej. Sąd musi zrozumieć, czym kierowała się Skarżąca w wyborze Pozwanego, bowiem wobec nadmiaru materiału dowodowego argument o relatywnie niskim czynszu i rachunkach nie przekonuje Wysokiego Sądu.

sobota, 6 sierpnia 2011

"This is your life, this is your time"

Nie mogę dziś przestać słuchać tej piosenki:

Usłyszałam ją w radio. Uderzyła mnie. Wygooglowałam ją i teraz nie daje mi spokoju.

Macie czasem wrażenie, że żyjecie tak, jakbyście na coś ciągle czekali?
I jednocześnie byli w pełni świadomi, że tak naprawdę nie wyznaczacie konkretnego celu, więc to wszystko nie ma najmniejszego sensu?

A może po prostu za dużo czasu spędziłam dziś z wyłącznie własnymi myślami i stąd to wrażenie piosenką...

Śpijcie dobrze.

Wikipedia prawdę Ci powie



Z Wikipedii: Kot domowy (łac. Felis catus, również Felis silvestris catus lub Felis [silvestris] domesticus) – udomowiony gatunek małego, mięsożernego ssaka z rzędu drapieżnych (drapieżnych??? kot by się uśmiał...) z rodziny kotowatych. Przez ludzi ceniony jako zwierzę domowe oraz z powodu jego zdolności do niszczenia szkodników (jakich zdolności???). Koty zostały udomowione około 9500 lat temu i są obecnie najpopularniejszymi zwierzętami domowymi na świecie. Gatunek prawdopodobnie pochodzi od kota nubijskiego, przy czym w Europie krzyżował się ze żbikiem.
Gatunek inwazyjny.

Dzienna długość snu kota jest zmienna, zwykle śpią one od 12 do 16, średnio 13-14 godzin. Niektóre koty mogą spać nawet 20 godzin w ciągu doby. (Inne - jak mój - prawie się nie budzą, a jeśli już to po to, by być upierdliwym)





Dzień dobry

- Dzień dobry, Kocio! Co? Przyszedłeś się przywitać o poranku? - spytała Lucy przekręcając się na drugi bok na łóżku, po czym zerknęła na wyświetlacz zegara na komórce i uświadomiła sobie, że poranek minął parę dobrych godzin wcześniej.

(tę część opowieści należy "wypikać", bowiem nie nadaje się do zwielokrotniania w postaci elektronicznej - tu Lucy wyraża po prostu swoje niezadowolenie związane z egzystencjalnym problemem upływu czasu)

Przedarłszy się przez okopy w postaci całych mas zalegających w pokoju rzeczy, które należałoby uprzątnąć, Lucy dotarła w końcu (stąpając bosymi stopami po rozsypanym wszędzie żwirku i resztkach wczorajszej kolacji Kocia - bleeeee....) do kuchni, także zresztą błagającej o uprzątnięcie (Kocio też zrobił sobie wczoraj imprezę) i doczłapała do łazienki, co pozwoliło jej uprzytomnić sobie, czego ZNOWU wczoraj nie kupiła i dlaczego NADAL w łazience jest ciemno.

Po tak cudownym początku dnia Lucy spodziewa się dziś tylko miłych sytuacji. Są jakieś granice.