- Dzień dobry, Kocio! Co? Przyszedłeś się przywitać o poranku? - spytała Lucy przekręcając się na drugi bok na łóżku, po czym zerknęła na wyświetlacz zegara na komórce i uświadomiła sobie, że poranek minął parę dobrych godzin wcześniej.
(tę część opowieści należy "wypikać", bowiem nie nadaje się do zwielokrotniania w postaci elektronicznej - tu Lucy wyraża po prostu swoje niezadowolenie związane z egzystencjalnym problemem upływu czasu)
Przedarłszy się przez okopy w postaci całych mas zalegających w pokoju rzeczy, które należałoby uprzątnąć, Lucy dotarła w końcu (stąpając bosymi stopami po rozsypanym wszędzie żwirku i resztkach wczorajszej kolacji Kocia - bleeeee....) do kuchni, także zresztą błagającej o uprzątnięcie (Kocio też zrobił sobie wczoraj imprezę) i doczłapała do łazienki, co pozwoliło jej uprzytomnić sobie, czego ZNOWU wczoraj nie kupiła i dlaczego NADAL w łazience jest ciemno.
Po tak cudownym początku dnia Lucy spodziewa się dziś tylko miłych sytuacji. Są jakieś granice.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz