środa, 30 maja 2012

Że się

Są takie dni w życiu człowieka, że żałuje się, że się wstało z łóżka.
Są też takie, że się żałuje, że się w ogóle urodziło.
Gorzej, gdy ma się taki tydzień, że żałuje się, że rodzice w ogóle pomyśleli o tym, żeby spłodzić sobie jeszcze jednego potomka.

Dobra, przemęczona jestem i pozbawiona jakoś poczucia sensu tego, co robię.
- Gdybyś tego nie lubiła, to byś tego nie robiła - powiedział mi ostatnio Intruz, gdy zarywałam kolejną noc, pracując.
Problem w tym, że ja po prostu nie mam wyjścia. Samo się nie zrobi. A tego "lubienia" jest ostatnio coraz mniej.

Jakieś recepty? Poza zmianą pracy - bo te traktuję jako oczywiste.

poniedziałek, 28 maja 2012

Doniesienia z frontu

Z nowości:
1. Kiciur postanowił nauczyć się latać.
Wyszło mu średnio. Schodzenie z dachu, na którym wylądował także. Miauki, które postawiły na nogi całe osiedle, chluby  mu nie przyniosły...
Minus dziesięć punktów do kociego lansu.

2. Lucy postanowiła zgrywać dzielne dziewczę.
Wyszło jej równie średnio jak Kiciurowi. Wprawdzie nie piszczała z bólu na stole pod skalpelem chirurga, ale aktualnie wychodzi z siebie, staje obok i drwiąco spogląda na te blade resztki z porannej Lucy.
Jednak za słowa pielęgniarki: ”Była pani bardzo dzielna. Dawno nie widziałam tak dzielnej osoby” - Lucy należy się plus dziesięć punktów do człowieczego lansu.
I tego się trzymajmy.

czwartek, 24 maja 2012

Rozdział majątku

Lucy: - Wiesz, że nowa solowa płyta Roguckiego wychodzi?
Intruz: - Kiedy?
- Jakoś za parę dni. Można już przez internet zamówić. Zamawiamy?
- Jasne.
- Słuchaj, a właśnie, jak my teraz będziemy płyty kupować?
- No jak? Razem.
- A jak się rozejdziemy? Trzeba się będzie dzielić... Wiesz, podział majątku.
- Jakby co, to ty bierzesz kota...

To tyle w kwestii miłości Intruza z Kiciurem.
:)



Sielsko

Wchłonąwszy tabliczkę czekolady z kokosem (zły, zły Intruz, który znosi takie rzeczy do domu), wypiwszy wiaderko ukochanej kawy, poświęciwszy pół godziny na lekturę ostatniego Pratchetta, Lucy uznała, że w sumie to może na takiej bazie dociągnie jednak do 22 w pracy bez większych kryzysów.
Czyli wakacje w tym tygodniu potrwały jakieś pół godziny - dobre i to.

A teraz miłego dnia Wam i do pracy rodacy....

(i jeszcze się pochwalę prezentem od Intruza)

sobota, 12 maja 2012

Sobota w pełni

Raz na ruski rok Lucy zabiera się za sprzątanie szafy.
Jest to zadanie karkołomne, gdyż Lucy należy do tej części ludzkości, która Nigdy Nie Ma Się W Co Ubrać, ale jak już szuka tego czegoś, co na siebie założy, to przekopanie się przez resztę zajmuje jej jakieś pół godziny.

Sprzątanie szafy nieodmiennie łączy się z ciągiem zaskoczeń:
- Jak ja mogłam coś takiego na siebie zakładać???
- Wow! Mieszczę się nadal w 34! (ach ta cudowna zaniżona numeracja...)
- O, a czemu ja zakopałam tę bluzkę na dno najniższej półki?

itd. itd... aż do znudzenia.

Dzisiejsze sprzątanie zajęło Lucy dwie godziny. Nadal nie ma się ona w co ubrać. Z kolei Kiciur jest śmiertelnie obrażony i dotknięty, bo zepsuła mu siedzisko, które stworzył sobie z plątaniny ubrań na najniższej półce.

Ale Lucy jest też bogatsza o pewną wiedzę życiową.

Wyciągając ze swojej szafy jakąś piątą koszulkę Intruza koloru najczarniejszej z czerni, którą położyła obok sterty swoich ubrań koloru podobnegoż, Lucy zrozumiała, że całe to gadanie o przyciąganiu się przeciwieństw można między bajki włożyć.

piątek, 11 maja 2012

Na Zachodzie bez zmian

Czuję się staro. Jakbym przeżyła nie dwadzieścia kilka, ale co najmniej kilkadziesiąt lat.
Kładę się spać i czuję, że boli mnie każdy mięsień.
Wstaję i nadal jestem zmęczona. Jakbym w ogóle nie spała.
I nie mam ochoty. Na nic.
Na wychodzenie, spotykanie się, rozmowy, wyjaśnianie...
I coraz bardziej czuję, że znikam.
Kiedyś pewnie będę żałować.

niedziela, 6 maja 2012

Kalendarz z pierwszego roku studiów

Aż trudno dzisiaj uwierzyć, że kiedyś, żeby przeczytać smsy przychodzące na nasze komórki, trzeba było usunąć kilka innych ze skrzynki odbiorczej - bo najzwyczajniej w świecie reszta się nie mieściła...

Przypomniałam sobie o tym, odkurzając stary kalendarz, służący mi na pierwszym roku studiów. Znalazłam tam - ku swojemu zaskoczeniu - zdjęcia, na których mam ledwie kilka miesięcy (i jedno takie -jedyne zresztą - gdzie mam blond włosy...), parę wycinków z gazet i... całe połacie kartek pokrytych moim drobnym pismem, którym to przepisywałam z mozołem smsy, na jakich mi wtedy ogromnie zależało. Przepisywałam, żeby móc dostawać kolejne smsy, na których zależało mi jeszcze bardziej.

Dziś nie potrafię już zrozumieć kontekstu większości z tych smsów. Nie mniej jednak śmieszą mnie ogromnie. Czytam je i myślę sobie, jakim to naiwnym dziewczęciem byłam i jak niecierpliwie na te smsy kiedyś czekałam, chłonąc każdą literkę, przecinek, emotikonkę. Ech...

Nietrudno się domyślić, że ich nadawcą był Facet, Poza Którym Świata Nie Widziałam, a dziś jest to tylko Facet, Którego Bardzo Bardzo Bardzo Dawno Nie Widziałam.

I świat się nie zawalił. I żyjemy dalej. A kalendarz wkrótce pewnie wyląduje w koszu, bo na półce mam coraz mniej miejsca.