niedziela, 16 grudnia 2012

Mały świąteczny apel

Wiem, że jest grudzień i z pieniędzmi nie fajnie, bo święta, prezenty i w ogóle, ale mam do Was mały apel.

Wiem też, że trudniej namawiać do długofalowych akcji, więc proszę o jednorazową, taką - wiecie - z okazji świąt.

Jako że jestem kociarą, co dla nikogo z Was zapewne zaskoczeniem nie jest, mam na swoim profilu na facebooku polubionych masę kocich stron - od głupich, wrzucających tysiące kocich zdjęć na godzinę, po blogi ludzi także będących kociarzami i strony organizacji i schronisk ratujących zwierzęta.

Zwykle beznamiętnie przeglądałam zdjęcia kiciurów znajdowanych gdzieś tam w rowie i ratowanych przy użyciu masy drogich leków, które tradycyjnie opatrzone są prośbą: "pomóżcie".

- A niech pomagają - myślałam. - Ja przecież nie mam za co z moją pensją. A poza tym wkurwiają mnie te wszystkie opisy ze zdrobniałymi słowami: miseczka, kocyczek i Maciuś (to akurat wkurwia mnie nadal...).

Aż w końcu któregoś dnia mnie tknęło. Bo zobaczyłam zdjęcie małego burego kotka z potwornie załzawionymi oczami (koci katar), który wyglądał zupełnie jak nasza Mysza. I pomyślałam, że gdyby ktoś naszą Myszą się nie zajął i nie przygarnął DT (domu tymczasowego), to nie głaskałabym jej teraz po brzuchu śpiącą na moich kolanach.

Wiem, że wy możecie nie mieć takiej motywacji. Może nie macie kota, może nie chcecie i nie będziecie mieć.
Chciałbym tylko, żebyście pomyśleli, ile możecie zdziałać swoimi 20 zł, które przelejecie w trzy minuty tylko ten jeden raz z okazji świąt albo tylko raz w miesiącu.
To raptem jedna pizza, a czasem nawet mniej niż bilet do kina.
Ja staram się zwykle więcej, ale myślę, że te 20 zł dla nikogo nie są problemem.

A swoich "podopiecznych" możecie znaleźć tu albo tutaj. A to tylko przykłady.

Trzymam kciuki.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Z miską zabawy ciąg dalszy

Ratunku! Pomocy!

Zwariować już można, mówię wam...

Pamiętacie radość naszą wielką, gdy po miesiącach trudu i znoju nauczyliśmy Kiciura pić wodę z miski?
Nie zdążyliśmy wyprawić na cześć tego wielkiej uczty, urządzić całopalenia czegoś tam ani nawet wychylić za to kieliszka wina... Nie zdążyliśmy, bo w kwestiach wodno-miskowych narobiło się jeszcze gorzej niż było.

Najpierw bowiem dorastającej nam Myszy spodobał się fakt, że do miski z wodą można wrzucać moje gumki do włosów. Obserwowaliśmy więc z rosnącym zdumieniem, jak cztero- (wówczas) miesięczne kocię wygrzebuje z koszyka z różnymi mymi akcesoriami gumkę do włosów, chwyta ją w pyszczek i z podniesionym  ogonem maszeruje dumnie przez całe mieszkanie do kuchni, gdzie oto radośnie topi gumkę w misce.

Gorzej zrobiło się, gdy Mysza doszła do wniosku, że zabawa z miską jest nawet fajniejsza bez gumki...

Za każdym więc razem, gdy w misce znajdzie się woda, Mysza już do niej biegnie, upija kilka łyków, a następnie zaczyna zabawę. Najpierw nurza łapkę w misce, a potem przesuwa ją i wywraca do góry dnem, dzięki czemu jej zawartość ląduje na podłodze, mocząc karmę, która przy skłonnościach naszych kotów do jedzenia z rozmachem również jest wszędzie, tylko nie w misce.

Co robić?

wtorek, 13 listopada 2012

Takie tam znad klawiatury

Się pozmieniało w Korpomordorze. Można powiedzieć: nowe otwarcie. Zaczynamy na nowo i takie tam... sraty taty.
Bo niby na nowo, a pracy nie ubyło. I dalej zapieprzam jak chomiczek w kółeczku. A najgorsze jest chyba to, że nadal widzę w tym jakiś sens (czy jest na sali lekarz?), choć chyba poza mną nie widzi go nikt. I w jakimś taki poroniony i chory sposób, lubię to co robię. A przynajmniej w godz. od 10 do 18. Bo o 5 rano albo 23 moje uwielbienie jakoś spada do niższych rejestrów. A zwłaszcza wtedy, jak pracuję od 5 do 23...

Czyli... niewiele się zmienia.

Kot rosną - wzdłuż i wszerz. Ceny whiskasów i kitkatów także. Firanki stają się coraz bardziej dziurawe. Podobnie zresztą jak moje wywlekane z szaf rajstopy. I czas leci.

A u mnie? Złość. I rozczarowanie. Ludźmi przede wszystkim.
I taka trochę tęsknota. Za czasami, kiedy mogłam odejść od komputera na trzy godziny i nie stresowałam się, że na fb albo mailu już coś czeka, a wielki brat patrzy.



środa, 17 października 2012

Zostałam żoną

- No dobrze... to jeszcze tylko uzupełnimy kartę. Który my to dzisiaj mamy?
- Siedemnasty panie doktorze.
- Sie...de...mna...sty. Zapisane. To piszemy dalej... Co my tam mamy... Hmmm... A tak w ogóle - ręka doktora zawisła nad moją kartą pacjenta - to jak Pani będzie się nazywać po mężu?
Beztrosko podałam nazwisko Intruza, traktując pytanie jako dalszy element mojej jak zawsze uroczej konwersacji o wszystkim z lekarzem o wyglądzie Einsteina, by następnie ze zgrozą obserwować, jak owo nazwisko jest zapisywane na karcie pacjenta w nawiasie obok mojego własnego.
- Yyyyy - wydusiłam tylko z siebie.
- A to tylko dla porządku w papierach - uśmiechnął się beztrosko Einstein.
- Yyyyyyy....
 - No wie Pani, bo miałem taką pacjentkę, co to jak przyszła w ciąży to miała jedno nazwisko po mężu. Potem rozeszła się z mężem i przyjęła nazwisko innego faceta, jak się okazało ojca dziecka. A na koniec, tuż przed porodem, kazała mi tu pokreślić i zapisać trzecie nazwisko, kolejnego faceta, z którym się zeszła. No to wie Pani, nie wytrzymałem takiego bałaganu. I wolę sobie zawczasu pozapisywać!
- Yyyy... - wyjąkałam tylko, odebrałam recepty i wyszłam na korytarz, gdzie czekał już Intruz.

- Ożenił nas ginekolog??? - zapytał zdumiony Intruz, gdy opowiedziałam mu przebieg naszej uroczej konwersacji.

I tak sobie myślę, że mogło być gorzej.
To mógł być np. grabarz.

piątek, 12 października 2012

Rozmowa sfrustrowanych

Z korespondencji sms-owej:
- Nie możemy rozwieszać prania w pokoju. Mała traktuje to jako instalację do zabawy.
- Nie mamy za bardzo alternatywy. Albo ją tego oduczymy, albo będziemy zamykać sypialnię. P.S. Podłóż dywanik pod suszarkę, żeby nie porysowała paneli.
- Możemy spsikać suszarkę antykotem!
- To ma sens. Zrobimy to zaraz po spsikaniu łóżka, książek i butów.
- I w ogóle spikaniu całego mieszkania. Niech unoszą się w powietrzu!
- Możemy spsikać im kuwetę! Albo nie... To zły pomysł.
- Spsikajmy im miski. Będą mniej jeść.
- To od razu karmę.
- Karmę możemy jeszcze odsprzedać. Spsikanej nikt nie weźmie.
- Ale pomyśl: jak spryskamy całe mieszkanie poza nimi, to będą zmuszone się do siebie przytulać :D

Wizyty działaczy TOZ-u spodziewam się jutro.

(Warto nadmienić, że owa rozmowa sms-owa miała miejsce w dniu, w którym najpierw Mysza dwukrotnie obsikała nasze buty, a potem Kiciur postanowił załatwić potrzebę b w brodziku. To może wywoływać akty agresji, a u spokojniejszych jednostek - zniechęcenie)

wtorek, 9 października 2012

Sukces misji

Śpieszę donieść, że nasze stosunki domowe uległy pewnej normalizacji.
Otóż bowiem osobnik imieniem Kiciur z osobniczką imieniem Mysza zostali dzisiaj przyłapani na wspólnym spaniu w pozycji przytulenia, a później nawet zaczesywania sobie fryzur.

To jednak tyle z dobrych frontowych informacji, bo poza tym notujemy raczej porażki i oczekujemy nagłych zwrotów akcji na polu korpomordoru.

***
Tym, którym zdarza się tu jeszcze zaglądać, dziękuję za cierpliwość. Chwilowo nawał pracy powoduje u mnie odruch wymiotny na myśl, że miałabym jeszcze coś wystukiwać na klawiaturze.
Ostatnie tygodnie dają mi w kość, a ponieważ teraz wyżywam się raczej na Intruzie niż tutaj, stąd i cisza z mojej strony.

Jeśli chodzi o nowości, stałam się specjalistką w wyszukiwaniu ofert pracy, które są beznadziejne (jak tester betonu) oraz utwierdzaniu się w przekonaniu, że "trzeba było pójść na politechnikę".

Pozdrowienia.

piątek, 31 sierpnia 2012

Książki

Tak się jakoś składa, że ilekroć idziemy z Intruzem na zakupy, to niekoniecznie wracamy z tym, co chcieliśmy kupić, za to zawsze z książkami.
Nie inaczej było dzisiaj. Patrzę więc teraz na tę małą stertę nowości na stole (m.in. biografia Tolkiena mniam, mniam...) i na nasze półki wypchane po brzegi książkami i zastanawiam się, w którym momencie naszego życia zabraknie nam tej tak zwanej przestrzeni życiowej. I jakoś tak dochodzę do wniosku, że będzie to szybciej niż później.

Miłego weekendu.


czwartek, 30 sierpnia 2012

Rutyna

Pierwsza pobudka zwykle zdarza się w okolicach godz. 3. Nad ranem oczywiście. Wtedy zwlekam się z łóżka, półprzytomnie trafiam do kuchni, lokalizuję z niemałym trudem lodówkę, następnie puszkę z jedzeniem i dalej kocie miski. Ciach, ciach i można wracać do łóżka - to ta łatwiejsza część. A potem próbować zasnąć.

Bo następna pobudka jest w okolicach godz. 6-7. Wtedy albo Kiciurowi przypomina się, że bardzo lubi wychodzić na korytarz, ale nikt nie chce go tam wypuszczać, albo Mysza dochodzi do wniosku, że czas potrenować biegi na czas, a najlepsze tory są na łóżku. Naszym łóżku.

Gdy dochodzę już do wniosku, że i tak nie da się spać, na autopilocie trafiam do łazienki i cucę się prysznicem. Zwykle nie sama.

Najpierw do drzwi dobija się Kiciur, którzy z niewiadomych powodów nie znosi, gdy ktoś przebywa w łazience bez niego. W okolicach mycia włosów w łazience mam już zatem pierwszego widza wpuszczonego przez Intruza. Kiedy dochodzę do rąk, do Kiciura dołącza Mysza, która wcześniej przez jakieś pięć minut wsadzała swoje małe łapy w okrągłe otwory w drzwiach. Intruz nie wytrzymuje i otwiera drzwi z łazienki z korytarza, a następnie wraca (doczłapuje) do łóżka.

Spłukując pianę, rozważam wystawienie stałych punktów widokowych przez naszym przezroczystym prysznicem. Wiecie jakieś koce, ręczniki, kocie legowiska czy coś. Niech tak nie siedzą na zimnej posadzce.

Jeśli to akurat normalny dzień pracy, a te zdarzają mi się siedem razy w tygodniu, po prysznicu odpalam komputer. Tzn. próbuję, bo na klawiaturze już jest Mysza, czekająca aż na monitorze pojawi się jej pierwsza prawdziwa młodzieńcza miłość. Kursor. Od kiedy tylko go ujrzała, zrozumiała, że musi go poderwać. I czyni to niezwykle intensywnie.

I tak do wieczora.

Ale wiecie co? W gruncie rzeczy jest super.

P.S. Mysza właśnie zasnęła z moją dłonią w pyszczku. W połowie zabawy (czyt. gryzenia wszystkiego co popadnie).

wtorek, 14 sierpnia 2012

Mysza

No i się skończyło odsypianie...
W naszym domu pojawiła się Mysza. Mysza ma niespełna trzy miesiące, 1,3 kg, masę prążków na swej ślicznej szarej sierści, kupę energii i koci katar.
Co oznacza tyle, że od jutra budzimy się o 6, a zasypiamy o 24 i żyjemy w ciągłym stresie.
Próbowaliście kiedyś zakroplić oczy kotu, który mieści się w dłoni? Zaręczam, że do najłatwiejszych zadań to nie należy. A trzeba to robić cztery razy dziennie - co sześć godzin....


Generalnie mamy za sobą ciężki dzień. Rano pobiegliśmy do weterynarza z Kiciurem, który prawdopodobnie też złapał koci katar. Czekała tam na niego strzykawka i dużo bólu. Zaraz potem weterynarza odwiedziliśmy z Myszą i wylądowaliśmy z kroplami do oczu.
A... i jeszcze Rutinoscorbin. Kiciur od dzisiaj ma codziennie jeść Rutinoscorbin. Więc Intruz rozdrabnia, ja mieszam z karmą i kocim narkotykiem (jak nazywam takie whiskasowe ustrojstwo, za którym przepadają wszystkie koty) i czujemy się jak mały oddział szpitalny.
Kolejne wizyty u weterynarza w czwartek i w piątek.

piątek, 10 sierpnia 2012

Urlop

Jak wygląda urlop korpowyrobnika?
Przede wszystkim odsypianie. W każdej możliwej chwili. W każdej okazji. W każdym miejscu i pozycji. Spać, spać, spać...

Gdy organizm odmawia już współpracy w kwestii snu - w końcu ile można, nadrabia się to wszystko, czego nie zdążyło się zrobić w czasie nieurlopowym.

Ale przede wszystkim oddycha się pełną piersią.
Bo każdy poranek nie wiąże się ze stresem ("za co dzisiaj dostanę opierdol?"), każde przedpołudnie nie jest odliczaniem do godziny, kiedy już przyzwoicie będzie wyjść z biura, każdy wieczór nie jest nadrabianiem tego, czego nie zdążyło się zrobić w czasie pracy, a każda noc nie upływa na nerwowym zastanawianiu się "czy ja się wyrobię?", "czy to się spodoba temu piii... pii... piii... mojemu szanownemu szefowi?", itd. itd..

I jak się ma urlop to można znowu pokochać swoją pracę.
Bo ja naprawdę uwielbiam to, czym się zajmuję.
I gdybym tylko nie pracowała z polskim Kim Dzong-unem, to życie stałoby się naprawdę znośniejsze. Nie tylko na urlopie.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Sprzątanie

- Kochanie, jak umyłaś tę podłogę w łazience? - zagaił niewinnie Intruz.
- Wzięłam mop, zmoczyłam w wodzie i pomachałam po podłodze.
- To dlaczego koci żwirek jest na podłodze?
- Nie ma tam żadnego kociego żwirku.
- A to co? - rzekł, pokazując swoją stopę, na której było pełno... kociego żwirku właśnie.
-Yyyy... no to nie moja wina, że Kiciur już zdążył wejść do łazienki i porozwalać żwirek po całej łazience.
- Mhm... Ok. To jak wyjaśnisz to, że kuweta z kocim żwirkiem jest w korytarzu a nie w łazience, bo ją tam sama przeniosłaś, zabierając się za sprzątanie?
- Yyyy...

Bo sprzątanie to to, do czego Lucy zdecydowanie nie została stworzona.

P.S.
Na swoje usprawiedliwienie tylko dodam, że naprawdę tę podłogę wymyłam. Rozsypany żwirek jest zatem na pewno skutkiem ingerencji jakichś sił nieczystych, kosmitów albo stada niewidzialnych mrówek.

piątek, 3 sierpnia 2012

3 + 1

Nasza kocio-człowiekowata niesformalizowana rodzina powiększy się :)
Pewnie łatwo nie będzie, ale w kupie zawsze raźniej.

wtorek, 24 lipca 2012

Na nowym

- Szanowna pani - zaczął szpakowaty, dostojnie ubrany jegomość, ukazując się mym oczom, gdy otworzyłam drzwi - otóż na państwa balkonie wisi jakaś szarfa. Urwana szarfa. I powinni ją państwo zdjąć, bo co tu dużo mówić, psuje estetykę...

Czyli dzień dobry, witamy na nowym mieszkaniu.

A poważnie to poza psuciem estetyki balkonu, nie mamy większych przygód na nowym lokum (moja jedna próba podpalenia łazienki świecą zapachową zupełnie się nie liczy). Jest ładnie, żadnych karaluchów, czysto, żadnych karaluchów, przestronnie (dwa pokoje), żadnych karaluchów i do wszystkiego blisko oraz czy wspomniałam już, że żadnych karaluchów?

Życie staje się piękniejsze, gdy grzejniki nie przeciekają, karaluchy nie próbują cię zeżreć, a umywalka pamięta, że jej zadaniem jest napełnianie się wodą i jej usuwanie. Takie małe i proste rzeczy, a jak cieszą.
Fajnie jest też umyć podłogę i widzieć tego efekty (nie do osiągnięcia w poprzednim mieszkaniu) i nie czuć wiecznego smrodu w windzie. I w ogóle mogłabym się rozpisywać godzinami.

Przyjmijmy to więc za pewnik. Mieszanie przestaje być bohaterem tego bloga.

Nie zmienia to jednak sytuacji Kiciura, który nadal będzie tu brylował na pierwszym planie. Choćby spacerami po brzegu balkonu, gdy jego nieprzytomna właścicielka zajada się o jakimś wczesnym poranku w kusej piżamie ogórkami kiszonymi i omal od nich nie ginie. Albo z tego powodu, że Kiciur nauczył się pić wodę z miski.

Dokonaliśmy tego z Intruzem niewiarygodną siłą walki, konsekwencją, metodami treningowymi z Zachodu i godnościom osobistom.
A tak naprawdę po prostu nie chce nam się ciągle sprzątać naszych nowych, ślicznych umywalek, na których toto Kicur pozostawiał ślady łap, wskakując. Więc skończyło się odkręcanie wody w kranie, a zaczęła się miska.

I kto jest królem dżungli?

środa, 30 maja 2012

Że się

Są takie dni w życiu człowieka, że żałuje się, że się wstało z łóżka.
Są też takie, że się żałuje, że się w ogóle urodziło.
Gorzej, gdy ma się taki tydzień, że żałuje się, że rodzice w ogóle pomyśleli o tym, żeby spłodzić sobie jeszcze jednego potomka.

Dobra, przemęczona jestem i pozbawiona jakoś poczucia sensu tego, co robię.
- Gdybyś tego nie lubiła, to byś tego nie robiła - powiedział mi ostatnio Intruz, gdy zarywałam kolejną noc, pracując.
Problem w tym, że ja po prostu nie mam wyjścia. Samo się nie zrobi. A tego "lubienia" jest ostatnio coraz mniej.

Jakieś recepty? Poza zmianą pracy - bo te traktuję jako oczywiste.

poniedziałek, 28 maja 2012

Doniesienia z frontu

Z nowości:
1. Kiciur postanowił nauczyć się latać.
Wyszło mu średnio. Schodzenie z dachu, na którym wylądował także. Miauki, które postawiły na nogi całe osiedle, chluby  mu nie przyniosły...
Minus dziesięć punktów do kociego lansu.

2. Lucy postanowiła zgrywać dzielne dziewczę.
Wyszło jej równie średnio jak Kiciurowi. Wprawdzie nie piszczała z bólu na stole pod skalpelem chirurga, ale aktualnie wychodzi z siebie, staje obok i drwiąco spogląda na te blade resztki z porannej Lucy.
Jednak za słowa pielęgniarki: ”Była pani bardzo dzielna. Dawno nie widziałam tak dzielnej osoby” - Lucy należy się plus dziesięć punktów do człowieczego lansu.
I tego się trzymajmy.

czwartek, 24 maja 2012

Rozdział majątku

Lucy: - Wiesz, że nowa solowa płyta Roguckiego wychodzi?
Intruz: - Kiedy?
- Jakoś za parę dni. Można już przez internet zamówić. Zamawiamy?
- Jasne.
- Słuchaj, a właśnie, jak my teraz będziemy płyty kupować?
- No jak? Razem.
- A jak się rozejdziemy? Trzeba się będzie dzielić... Wiesz, podział majątku.
- Jakby co, to ty bierzesz kota...

To tyle w kwestii miłości Intruza z Kiciurem.
:)



Sielsko

Wchłonąwszy tabliczkę czekolady z kokosem (zły, zły Intruz, który znosi takie rzeczy do domu), wypiwszy wiaderko ukochanej kawy, poświęciwszy pół godziny na lekturę ostatniego Pratchetta, Lucy uznała, że w sumie to może na takiej bazie dociągnie jednak do 22 w pracy bez większych kryzysów.
Czyli wakacje w tym tygodniu potrwały jakieś pół godziny - dobre i to.

A teraz miłego dnia Wam i do pracy rodacy....

(i jeszcze się pochwalę prezentem od Intruza)

sobota, 12 maja 2012

Sobota w pełni

Raz na ruski rok Lucy zabiera się za sprzątanie szafy.
Jest to zadanie karkołomne, gdyż Lucy należy do tej części ludzkości, która Nigdy Nie Ma Się W Co Ubrać, ale jak już szuka tego czegoś, co na siebie założy, to przekopanie się przez resztę zajmuje jej jakieś pół godziny.

Sprzątanie szafy nieodmiennie łączy się z ciągiem zaskoczeń:
- Jak ja mogłam coś takiego na siebie zakładać???
- Wow! Mieszczę się nadal w 34! (ach ta cudowna zaniżona numeracja...)
- O, a czemu ja zakopałam tę bluzkę na dno najniższej półki?

itd. itd... aż do znudzenia.

Dzisiejsze sprzątanie zajęło Lucy dwie godziny. Nadal nie ma się ona w co ubrać. Z kolei Kiciur jest śmiertelnie obrażony i dotknięty, bo zepsuła mu siedzisko, które stworzył sobie z plątaniny ubrań na najniższej półce.

Ale Lucy jest też bogatsza o pewną wiedzę życiową.

Wyciągając ze swojej szafy jakąś piątą koszulkę Intruza koloru najczarniejszej z czerni, którą położyła obok sterty swoich ubrań koloru podobnegoż, Lucy zrozumiała, że całe to gadanie o przyciąganiu się przeciwieństw można między bajki włożyć.

piątek, 11 maja 2012

Na Zachodzie bez zmian

Czuję się staro. Jakbym przeżyła nie dwadzieścia kilka, ale co najmniej kilkadziesiąt lat.
Kładę się spać i czuję, że boli mnie każdy mięsień.
Wstaję i nadal jestem zmęczona. Jakbym w ogóle nie spała.
I nie mam ochoty. Na nic.
Na wychodzenie, spotykanie się, rozmowy, wyjaśnianie...
I coraz bardziej czuję, że znikam.
Kiedyś pewnie będę żałować.

niedziela, 6 maja 2012

Kalendarz z pierwszego roku studiów

Aż trudno dzisiaj uwierzyć, że kiedyś, żeby przeczytać smsy przychodzące na nasze komórki, trzeba było usunąć kilka innych ze skrzynki odbiorczej - bo najzwyczajniej w świecie reszta się nie mieściła...

Przypomniałam sobie o tym, odkurzając stary kalendarz, służący mi na pierwszym roku studiów. Znalazłam tam - ku swojemu zaskoczeniu - zdjęcia, na których mam ledwie kilka miesięcy (i jedno takie -jedyne zresztą - gdzie mam blond włosy...), parę wycinków z gazet i... całe połacie kartek pokrytych moim drobnym pismem, którym to przepisywałam z mozołem smsy, na jakich mi wtedy ogromnie zależało. Przepisywałam, żeby móc dostawać kolejne smsy, na których zależało mi jeszcze bardziej.

Dziś nie potrafię już zrozumieć kontekstu większości z tych smsów. Nie mniej jednak śmieszą mnie ogromnie. Czytam je i myślę sobie, jakim to naiwnym dziewczęciem byłam i jak niecierpliwie na te smsy kiedyś czekałam, chłonąc każdą literkę, przecinek, emotikonkę. Ech...

Nietrudno się domyślić, że ich nadawcą był Facet, Poza Którym Świata Nie Widziałam, a dziś jest to tylko Facet, Którego Bardzo Bardzo Bardzo Dawno Nie Widziałam.

I świat się nie zawalił. I żyjemy dalej. A kalendarz wkrótce pewnie wyląduje w koszu, bo na półce mam coraz mniej miejsca.

wtorek, 24 kwietnia 2012

Dr Kiciur

Jego Kiciurowatość:
- dokonał dziś w nocy teksańskiej masakry piłą motorową na kiciurowatym mieszkaniu, zrównując z ziemią wszystko, co było do zrównania, nie zostawiając kamienia na kamieniu wszędzie tam, gdzie taki kamień mógłby się ostać i generalnie czyniąc burdel i syf wszelaki - i dokonał tego w zaledwie cztery godziny, gdy Lucy (pracująca któryś tam ”nasty” dzień z rzędu) padła na poduszkę i do rana nie dała znaku życia,

- wydał z siebie serię sygnałów ostrzegawczych, poprzedzających półtoragodzinny koncert arii kociej opery o cierpieniu, samotności, porzuceniu i generalnie braku whiskasa w misce (została tylko sucha karma),

- okazał dumę i godność ”osobistom”, wypieprzając połowę zawartości kuwety na miski z jedzeniem, które nie było whiskasem...

- i generalnie uczynił dziś wiele, by Lucy zaczęła rozważać przypadkowe otwarcie na dużą szerokość jednego z okien w ich mieszkaniu na 11. piętrze...

- ale Kiciur posiadł też cenną umiejętność, którą mógłby wykładać na kocich uniwersytetach, brzmiałaby mniej więcej tak (przekładając z kociego na polszczyznę): przy odpowiednim stanie wkur...zenia właściciela, należy zajść go od tyłu, zbliżyć się, owinąć ogon wokół nogi, a następnie wtulić się i zrobić najniewinniejsze oczy na jakie kota stać w danym momencie (skuteczność gwarantowana w 87 proc. przypadków, nie działa niestety na psychopatach), w pozostałych 13 proc. należy iść na całość, czyli położyć się w śmiesznej pozie na łóżku, połową ciała, wtulając we właściciela i radośnie pomrukiwać - ruszy każdego”.

Za prywatne lekcje Kicur pobiera opłaty. Możliwe terminy lekcji wywiesimy jutro na drzwiach. Możliwe są rabaty.

niedziela, 22 kwietnia 2012

Eccchhh... :)

W łóżku z polonistą (zwanym dalej Intruzem)
Intruz (wzdychając): Eeeeeecccchhhhhhhh...
Lucy: - Co się stało???
Intruz: - A bo tak sobie myślę, jak źle ludzie często interpretują Księgę Rodzaju. Aż się przykro robi...
Lucy: - I o tym myślisz, leżąc ze mną w łóżku???????
Intruz: - E... No... Yyyy.. Ekhem... Yyyy... Już przestaję.

czwartek, 19 kwietnia 2012

piątek, 13 kwietnia 2012

Słowo na weekend

Nie umiem się ze sobą poukładać ostatnio.
Im bardziej w Koromordorze gęstnieje atmosfera, tym bardziej głowa pulsuje mi od pytań: co jest ważne? co chcę ze sobą zrobić? i dlaczego?
I boję się odpowiedzi na te pytania. Bo rozsądek i praktyka jakoś w moim przypadku nie idą w parze.

Więc męczę się ze sobą. Nie śpię. Dziubię na talerzu jedzenie. I marzę o papierosie. I alkoholu... O tak, dużej ilości alkoholu. Jakimś oceanie alkoholu.

I czuję się w tym wszystkim jak głupia idiotka. Ciśnie mi się na klawiaturę także coś w stylu - wydymana kretynka. Ale przecież damy na poziomie tak nie mówią, prawda?
One tylko dają się wydymać swojej korpomatce...

niedziela, 1 kwietnia 2012

Niedziela

To miał być spokojny dzień. Rano kawa, zabawy z Kiciurem, trochę sprzątania (bo mieszkanie zarasta brudem) i popołudnie z Intruzem - kino, zakupy, a potem długi sen, by nadrabiać braki z tygodnia.

Telefon w nocy. Szybkie pakowanie rzeczy nad ranem. Bieg do pociągu. I prawie 10 godzin myśli niespokojnych.

Mama jest w szpitalu. Połamana.
Jutro operacja.

Będzie dobrze, bo tak ma być i już.

poniedziałek, 26 marca 2012

Wiosna

Jego Kiciurowatość otworzył oczy, ziewnął, przeciągnął się, wstał, zakręcił dookoła, przeszedł metr dalej, padł plackiem na dywanie, ziewnął i ponownie zapadł w sen.

Znaczy wiosna idzie. Bo ja dawno nie widziałam u niego tyle życiowej energii.

czwartek, 22 marca 2012

Kocia tyrania

W ramach odganiania od siebie smutnych myśli - anegdota wesoła:

Późny wieczór. Po 433 godzinach pracy Lucy w końcu postanawia skapitulować i położyć się spać. Kiciur, po dłuuugim koncercie miauków głośnych i wszelakich, teraz bacznie kontroluje sytuację. Podnosi głowę i namierza Intruza. Jest. Siedzi na kanapie. Ale oto wstaje! I idzie do łazienki!
Z prędkością światła Kiciur jest już na łóżku. Radośnie pomrukując, rozwala się na połowie łóżka, miękko przytula do Lucy i oddaje się szczęściu wynikającemu z miarowego głaskania brzuszka.

Intruz wraca. Szybki ogląd sytuacji każe mu zrozumieć, że na zrzucenie z łóżka Kiciura, który WRESZCIE nie miauczy, nie ma szans najmniejszych. Wysyła jeszcze błagalne spojrzenie w kierunku Lucy, ale ta szorstkim i żołnierskim tonem studzi jego zapały:
- Musisz się JAKOŚ zmieścić.
Intruz wsuwa się więc na 1/5 łóżka. Wciąga brzuch. Kuli. Zmniejsza swoją objętość. I próbuje zasnąć.

Po pięciu minutach.
- Wygodnie Ci? - nieśmiało zapytuje Intruz.
- Nie.... A Tobie?
- Nie...
- Hmmm...
Oboje spoglądają na Kiciura, na siebie, potem znowu na Kiciura, na powierzchnię łóżka, która im pozostała, jeszcze raz na siebie i na Kiciura. I kulą się jeszcze bardziej.

czwartek, 15 marca 2012

Sklepikowa anegdota

- Ciężki dzień, co? - zagaiła starsza ekspedientka z pobliskiego sklepu, gdy późnym wieczorem (ekhem... nocą) wyłożyłam na ladę czekoladę (sztuk jeden), emenemsy (sztuk jeden), chałwę (sztuk dwie, bo przepadam) i małą paczkę czekoladowych ciastek (sztuk wiele w środku).
- Raczej miesiąc... - odparłam, kręcąc głową i głośno wzdychając.
Ekspedientka także westchnęła ze zrozumieniem i spod lady wyciągnęła jeszcze jedną, wielką paczkę emenemsów.
- Za małą amunicję Pani wzięła. Przyda się wsparcie - wyjaśniła i uśmiechając się, dorzuciła emenemsy do mojej torby.
Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia. I obie dobrze wiedziałyśmy, że na progu powinnam odwrócić się i tonem holyłódzkich bohaterów wyrzec:
"Jeszcze tu wrócę!".

A tymczasem - jakby to skwitowała moja babcia - dupa rośnie...

wtorek, 13 marca 2012

Oda do

Wymyśl.
Załatw.
Dowiedz się.
W wolnej chwili zrób...
Masz tu jeszcze dodatkowe zadanie...
Za mało się starasz.
Co to znaczy, że się nie przygotowałaś?
Czy Ty sobie wyobrażasz, że to zabawa w przedszkole?

Więc pij czwartą dziś kawę.
Więc jedz obiad o 21.
Więc zarywaj kolejną noc.
Więc myśl tylko o tym, jak kiepska jesteś. A inni lepsi.
Więc obserwuj trzęsące Ci się ciągle ręce.
Więc krzycz. Wyżywaj się na innych.
Więc bądź zgorzkniałą, zimną suką.

I tylko nie rycz, głupia, w poduszkę nad ranem.
Bo sama jesteś sobie winna.

piątek, 9 marca 2012

Szósta dłuuuga godzina w pociągu

Stolica odhaczona.
To aż zadziwiające, gdy w jednym małym pomieszczeniu spotka się kilkanaście osób z całej Polski i wszyscy mają na temat swojej korpmateczki takie same zdanie - z uwagi na dzieci, rencistów i zwierzęta, które mogłyby przeczytać ten post, pozwolę sobie tego zdania nie przytaczać. Pozostańmy przy tym, że daleko mu do uwielbienia i bezgranicznego oddania.

I tylko żałuję, że nie mogłam zostać na dłużej. Bo Warszawa z okna taksówki wydawała się dzisiaj taka ładna...

Stolica wzywa

Nie wiem, kto ustala ceny biletów kolejowych z Wrocławia do stolyyycy, ale z pewnością to jakiś Bardzo Zły Człowiek.
130 zł (tylko w jedną stronę) zrujnuje mój budżet doszczętnie. A korpomateczka ma Spółka Giełdowa łaskawie zwróci mi pieniądze za wyjazd na Bardzo Ważne Szkolenie za czas bardzo długi.
Zatem znowu nastawiamy się z Kiciurem na zrzucanie kilogramów.
Ech... to zaczyna być nudne, nie sądzicie?

Intruz zapytał mnie dzisiaj, co bym sobie kupiła, gdybym zarabiała więcej. I wiecie co? Nie mam pojęcia. Tak już przywykłam do tego, że absolutnie na nic mnie nie stać, że w zasadzie ograniczyłam się ze wszystkim.
Nie planuję już nawet kupna żadnych książek, płyt, ubrań czy kursów np. językowych. Bo i po co? Skoro i tak mnie nie stać i nie będzie mnie na to stać w następnym miesiącu, ani w kolejnym i w jeszcze kolejnym...

Chyba zacznę składać po nocach długopisy.

środa, 7 marca 2012

Pewna taka tradycja

Dzisiaj - dla odmiany - Lucy postanowiła sprawdzić, czy można przedawkować leki ziołowe.

Ma bowiem Lucy pewne schorzenie (jedno z wielu zresztą), które to jest:
a) przypadłością rodzinną
b) przypadłością cykliczną.

W swej naiwności Lucy święcie wierzy jednak, że punkt b można ominąć.
I wierzy w to średnio przez 340 dni w roku. W pozostałe 25 lub 26 Lucy płacze z bólu, łyka tony tabletek, a najpierw biegnie do lekarza, błagając by przepisał jej te jedyne skuteczne.

Jako że dzisiaj przypadłość zaatakowała znienacka (co nie jest żadną nowością), Lucy pozostała z paczuszką ziołowych świństw, których to ilości niemożebne połyka od popołudnia.

Oczywiście nie pomagają.

Wszystkie te osoby, które chciałyby czegoś od Lucy w najbliższych dniach, uprasza się o rozsądek oraz poniechanie kontaktów. Jeśli im życie miłe.

niedziela, 4 marca 2012

Kiciur w nowej sytuacji życiowej

Kiciur cierpi. Znosi to godnie, acz nie w milczeniu, i cierpi.
Intruz, który pojawił się w mieszkaniu, bezczelnie zajął JEGO miejsce.
Rozpanoszył się szkodnik na JEGO połowie łóżka. Śmie przesiadywać w JEGO fotelu. Zajmuje sobą JEGO Lucy.

Na razie Kiciur nie wpadł jeszcze na sposób pozbycia się Intruza.
Próbował już Morderczego Wzroku przy śniadaniu.
Próbował wciskać się na SWOJĄ połowę łóżka (z użyciem pazurów).
Stara się wykurzyć szkodnika bezustannym miaukiem.

Bezskutecznie.

Wszyscy wierzymy jednak w kreatywność Kiciura.
Jak i w to, że nie powiedział jeszcze ostatniego miauku.

środa, 22 lutego 2012

:P

Idą zmiany. Tyle Wam powiem.

Znad klawiatury
Wasza korespondentka
Lucy
(zwana także Panną Depresją i Dyżurną Malkontentką Kraju)

Ciąg Dalszy Nastąpi.

niedziela, 19 lutego 2012

.

Stawiam kropkę. Zamykam Worda. Dopijam ostatni łyk kawy. Przesuwam kilka kartek do teczki, odkładam kalendarz na ”swoje miejsce” na stole (nawyk po ojcu). Wstaję i otulam kiciura w koc. Staję przy oknie. I zastygam. Wyglądam przez okno. Nie myślę o niczym. Idealny stan tumiwisizmu. Idealna pustka w głowie.

Szkoda, że taki spokój nie trwa wiecznie. Że jutro znów się zacznie.

czwartek, 16 lutego 2012

Generalnie najlepiej pomilczmy

Jak co wieczór witamy Państwa w audycji "Dzień z Lucy" i spieszymy donieść, że nadal w jej życiu wszystko koncertowo się pierdoli.

Ponieważ Lucy nie ma już trochę siły, by informować o kolejnych malowniczych porażkach na froncie (ani o nich myśleć czy rozmawiać), uprzejmie uprasza się o niezadawanie w najbliższym czasie pytań w stylu: "Co tam u Ciebie?" oraz "Jak Ci idzie?".

Zakazane są także zestawy pytań dotyczące:
- studiów,
- pracy (^$#$^$#$@$$!!!),
- mieszkania,
- zdrowia,
- rodziny,
- związków
oraz wielu, wielu innych.

Generalnie najlepiej pomilczmy.

środa, 15 lutego 2012

@#%#@!!

Mój aktualny stan umysłu idealnie oddaje fraza: uwielbiam swoją pracę, ale jej zajebiście nienawidzę.
Wybaczcie wulgaryzm, nie ma jednak ostatnio momentu bym myśląc o swojej korpomatce, nie zestawiła z nią jakiegoś słowa powszechnie uznawanego za nieprzystające damie.

Nie umiem nawet opisać poziomu absurdu, który towarzyszy ostatnim zebraniom w "fabryce".
Nie umiem opowiedzieć o stopniu chamstwa "Miszcza" Motywacji.
Nie potrafię określić, ile wulgarnych słów przewija się przez moją głowę, gdy słyszę o nowych nakazach i zakazach.
Nie umiem stwierdzić, ile razy gryzę się w język, by nie wybuchnąć za każdym razem, gdy słyszę, jacy to jesteśmy beznadziejni, do dupy i w ogóle do niczego się nie nadajemy.

I wiem tylko jedno - bardzo już nie chcę tam być, a jednocześnie bardzo nie wiem, gdzie indziej miałabym być.
Ot rozterki młodego Wertera.

poniedziałek, 13 lutego 2012

Dzielna Lucy

Myślicie, że są jakieś granice, których przekroczenie powoduje totalne ześwirowanie?
Granice bezsilności?
Absurdu?
Strachu?

Wczoraj zostałam napadnięta (sama jestem sobie winna - żeby była jasność). I to był drugi raz odkąd mieszkam w tym mieście.
I wcale nie czułam się na to, nie wiem.. bardziej przygotowana? Nauczona doświadczeniem?

Wręcz przeciwnie.

Mam wrażenie, jakby wszystkie potwory wróciły.

Po pierwszym razie nie wyszłam z domu po zmroku przez 1,5 miesiąca i bardzo długo nie umiałam poradzić sobie ze strachem przed biegnącą naprzeciw mnie osobą.

A teraz wmawiam sobie, że naprawdę wszystko jest OK. I nic mi nie jest. I przecież się śmieję i nabijam z tego, jak to dzielnie wyrywałam swoją torebkę, jak odstraszyłam napastnika krzykiem, jak wypłakiwałam się w słuchawkę przyjaciołom, ale przecież dałam radę. Taka jestem dzielna Lucy!

Ciekawe tylko, dlaczego nadal trzęsą mi się ręce? Dlaczego zamykam oczy i widzę tę scenę, jak na zwolnionym filmie? I ciekawe, czemu dzisiaj rano umarłam ze strachu, gdy przy klatce schodowej nagle jakiś mężczyzna pojawił się znikąd.

Taka to jestem dzielna, posrana Lucy.

czwartek, 9 lutego 2012

Hamerykańskie filmy i ich wpływ na wychowanie ludzkości

- No i jak się Wam żyje? - spytał na korpoimprezie Wolny Człowiek, który przed laty z uśmiechem na ustach opuścił korpomury i nigdy jeszcze tej decyzji nie żałował.
- "Miszczowi" Motywacji odjebało do reszty - smutno skonstatowała Lucy, sącząc wino i spoglądając na "Miszcza" szczerzącego zęby na scenie.
- Ano... - potwierdził Wolny Człowiek także z ironicznym wyrazem twarzy przyglądający się scenicznym popisom. - Ale wiesz... to samo mówi się od sześciu lat.
- Teraz jest gorzej...
- Szukasz już czegoś nowego?
- Sama nie wiem. Niby szukam, ale jakoś niemrawo.
- Szukaj. Odetchniesz jak ja. Swoją drogą...
- Co?
- Wiesz, mnie zmiana korpo na inne środowisko przyszła do głowy dopiero po kilkunastu latach pracy, a tobie już po kilku.
- To to wychowanie na amerykańskich filmach. Wiesz, w dupach się nam, młodym, poprzewracało.
- W rzeczy samej.
Po czym śmiejąc się, wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i odeszliśmy w kierunku innych stolików, przy których przez połowę wieczoru rozmawialiśmy z resztą korpozałogi o tym, kto, gdzie chce odejść oraz typując, kto zostanie, tonąc ze statkiem. Symptomatyczne, prawda?

Dziewiąty dzień miesiąca

Po opłaceniu rachunków, wydaniu trochę pieniędzy na leki i kilku wyjściach ze znajomymi, zostało mi do końca miesiąca mniej niż 10 zł w przeliczeniu na każdy dzień.

I do głowy przychodzi mi tylko jedno pytanie:

JAK ŻYĆ?

A poważnie to naprawdę będzie ciężko.
Zatem od jutra koniec z korzystania ze środków komunikacji miejskiej (only w sytuacjach, gdy Moja Matka Korporacyjna wyśle mnie w drugi koniec miasta), Kiciur żegna się znów z whiskasami (to będzie bardziej bolesne niż moje zimowe spacery -uwierzcie...), a ja wracam do głodowania - czyt. robienia sobie obiadów po 21 z tego, co znajdę w swoim mieszkaniu.

Podsumowując,

gdybym wierzyła w Boga, rzekłabym - niech ma nas w swojej opiece...

czwartek, 2 lutego 2012

Taka tam historia z przeszłości

Zauważyliście, że są rzeczy, których sami o sobie wolelibyśmy nie wiedzieć?
I jest ich całkiem sporo...

Cztery lata temu jechałam tramwajem do swojej tv. Jakieś nagranie, news czy coś. Już nie pamiętam. Pamiętam za to trzech głośnych wyrostków, którzy nowiusieńką, błyszczącą od świeżości skodę smarowali wielkim czarnym markerem. Podłoga, ściany, krzesełka. Wszystko. Ale najbardziej obrywało się podłodze, na której wyrysowywali bazgroły. Pewnie swoje podpisy. I to wszystko na oczach co najmniej 10 osób, w biały dzień. Wszyscy pasażerowie akurat byli nadzwyczajnie zainteresowani zmieniającym się za oknem krajobrazem.

Nie wytrzymałam. Siedziałam w drugim wagonie, więc na najbliższym przystanku (który akurat pechowo był moim docelowym) pobiegłam co sił w nogach do kabiny motorniczego. Po długim dobijaniu się do niego z chodnika, w końcu zostałam wysłuchana. Motorniczy w swej mądrości stwierdził, że muszę mu pokazać winowajców, na co ja w przejawie jeszcze większej mądrości przystanęłam.

Wyrostki oczywiście zdążyły marker schować, do niczego się nie przyznały, pasażerowie nic nie widzieli, a motorniczy musiał w końcu odjeżdżać, bo przecież gonił go rozkład jazdy. Więc odjechał...

Zostawiając mnie samą na przystanku z trzema wkurwionymi łysolami.

Pewnie nie muszę plastycznie opisywać, ile razy zostałam opluta, kopnięta i ile kurew i suk pod swoim adresem usłyszałam?

Żeby odbrązowić swój wizerunek bohaterki, dodam, że gdy już w końcu dotarłam do tv, ryczałam ze strachu przez dobrą godzinę.

Ale czemu w ogóle do tego wracam?

Bo dzisiaj byłam w podobnej sytuacji. I wiecie co? Bardzo zainteresowały mnie drzewa za oknem. Tak jak i wszystkich innych w wagonie.

Odwaga staniała.
A może po prostu wyciągnęłam wnioski z doświadczenia?

W każdym razie - jest mi wstyd.

Pan Kiciur pozdrawia

:)



A jego właścicielka wraca na front walki z nieproszonymi współlokatorami.

poniedziałek, 30 stycznia 2012

O słowniku

Miał być dziś zabawny wpis, ale jako że siedzę w dwóch parach skarpetek, siedmiu warstwach ubrania i rozważam założenie kurtki, a przynajmniej czapki - jakoś niespecjalnie jest mi do śmiechu (okazało się, że kiciur potrafi skręcać grzejniki - to cenna umiejętność, gdy zrobi się ciepło, na razie jednak nie skaczę z radości).

Zatem dziś będzie o szacunku dla przełożonych, na który pracuje się przez lata ogromnym autorytetem, dobrym podejściem do ludzi i generalnie umiejętnością budowania zespołu.

Z rozmowy na Fb:
X: - dzisiaj "Miszczu" Motywacji mnie zjebał
Lucy: - za co?
X: - spóźniłam się na zebranie, razem z Z i Y i wszystkich nas zjebał
Lucy: - niech spierdala!*
X: - mam to w dupie, jego tu nie ma, gdy siedzę tu po 22
Lucy: - dokładnie

Zatem moi drodzy, jeżeli chcecie w przyszłości zasłużyć na tak pozytywne reakcje swoich potencjalnych podwładnych, pogrzebcie w moim blogu. Znajdziecie tu kilka cennych podpowiedzi, jak sprawić, by wasi pracownicy wyrażali się na wasz temat z taką atencją.

* redakcja bloga chciałaby nadmienić, że jeszcze kilka lat temu autorka tych słów była grzecznym dziewczątkiem, które szanowało osoby starsze i bardziej doświadczone od siebie, a przez usta ledwo przechodziło jej słowo "kuźwa", wieloletni wpływ mobilizacyjnych działań "Miszcza" skłonił ją do rozszerzenia słownika

niedziela, 29 stycznia 2012

Na moim kwadracie

W tym okropnym miejscu mieszkam już prawie rok. Są tu libacje (na skweru), są gotowe przywalić ci za nic dresy i porozbijane szyby, bo młodzieży akurat się nudziło z wieczora. I mieszkam tu prawie rok, ale dopiero dziś przestraszyłam się tak naprawdę.

Obserwował mnie przez cały czas w tramwaju. Był natarczywy do tego stopnia, że zastanawiałam się nad ucieczką już na pięć przystanków przed moim domem. Ale powtarzałam sobie, że wszystko sobie wmawiam, że może facet ma coś ze wzrokiem i np. patrząc na mnie, w rzeczywistości wcale tego nie robi, albo po prostu kogoś mu przypominam. I generalnie uspokój się Lucy, walnij w twarz i oddychaj głęboko.

Ale gdy wysiadł na tym samym przystanku co ja, w głowie miałam już alert i wykrzykniki. Przyspieszyłam, ale słyszałam za sobą coraz szybsze kroki. Jego kroki.

Masz klucze w torebce - myślałam nerwowo. - Jeden z nich jest duży. W razie czego... W razie czego nic nim nie zrobisz, kretynko jedna... I w dodatku są na dnie torebki... Kurwa.
Telefon! Mam przecież telefon. No tak, ale zanim go wyciągnę i wykręcę jakikolwiek numer... Zresztą do kogo niby miałabym zadzwonić? Kurwa... - myśli przebiegały mi przez głowę coraz szybciej. - Mogę pobiec. Ale mam torebkę, ciężką torebkę... Mogę ją wyrzucić. Ale jeśli wyrzucę, nie dostanę się do domu. Nie, nawet jeśli dobiegnę do klatki, zanim ją otworzę... Co ja mam zrobić? Dlaczego nie ma tutaj nikogo? Dlaczego jest tak przeraźliwie pusto?

Szłam już coraz szybciej. Nie, ja nie szłam. Ja już prawie biegłam.
I za rogiem budynku siedziała grupa chłopaczków popijających piwo (w taki mróz!). Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie cieszyłam się na widok pijaczków. Nigdy.

I jeszcze nigdy w życiu, tak jak teraz, nie chciałam uciec z tego miejsca.

piątek, 27 stycznia 2012

Na koniec dnia

...takie hmm... duże zniesmaczenie.

Nie mówię, że moja firma jest święta. Bo nie jest.
Ale po tym, co zobaczyłam przed chwilą, wiem jedno. Na podstawie tego, co wyprawia nasza konkurencja, napiszę kiedyś książkę o skurwysyństwie w internecie.

Zaczynam zbierać materiały.

czwartek, 26 stycznia 2012

Hanna Montana rządzi...

Osiągnęłam chyba coś, co zasługuje na nazwę szczytu absurdu.
A przynajmniej tak sobie myślę, kiedy patrzę na swój palec poklejony kilkoma plastrami z nadrukiem "Hanna Montana" (paskudztwo...).

Palec padł ofiarą kiciura i wojny z karaluchami.
Kiciura - bo się bydlak nadal nie nauczył pić wody z miski. I wiecznie chodzi spragniony (a przynajmniej ja tak myślę). Więc naiwnie zawsze zostawiam mu miskę ze świeżą wodą, licząc że w końcu załapie o co z tą wodą i miską chodzi.
Miska jest - czy też raczej była - na wypasie. Kupiona w zoologicznym imitacja porcelany z wizerunkiem kota na spodzie była ładna i dość ciężka. I jak się okazało, także zdolna do rozpraszania się na wiele kawałków różnorakiej wielkości. Tego ostatniego dowiedzieliśmy się z kiciurem, gdy zostawiłam ją na lodówce, wybiegając spóźniona z mieszkania.
Odchudzenie mojego portfela o kilkanaście złotych już nieco osłabiło mój całkiem dobry dzisiejszego wieczora nastrój.
Zatem kiedy między resztkami miski, które zaczęłam zbierać z podłogi, przebiegał karaluch, nie zastanawiając się zbyt długo, rąbnęłam mu resztką miski.

Skutek jest taki, że karaluch jak żył i miał się dobrze, tak ma się nadal. Resztek miski zrobiło się dużo więcej niż do tej pory. A mój palec... hmmm... poza tym, że jest przyozdobiony HANNĄ MONTANĄ (dżizas...), to chyba będzie potrzebował co najmniej z jednego szwa... Ale tym będę się martwić jutro.

A na razie wejdę w tryb rozważań, jakim cudem wegetarianka od 19 lat zamieniła się w karaluchowego prawie-mordercę :P

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Granice normalności

Lucy poszła dzisiaj do pracy z gorączką, kaszlem, kręciołem w głowie, zadartym gardłem i cieknącym nosem. Ale silnie wierzyła, że tak powinna, bo gdyby nie poszła, jej obowiązki spadłyby na osoby, które: 1) pracowały przez cały weekend, 2) właśnie wróciły z urlopu - a tak się nie godzi, prawda?

Lucy omal nie zwróciła więc całego śniadania, wybiegając do łazienki w czasie porannego zebrania. Przez pół dnia walczyła z uderzeniami gorąca. I zużyła ilość chusteczek, które odpowiadają połowie lasów równikowych.

Ale Lucy święcie wierzyła, że tak trzeba. Bo przecież trzeba i tyle.

Lucy nie wie jednak, czy jej granice pojęcia normalności obejmują telefony o godz. 23 z pretensją, dąsem i opieprzem, bo "Miszczu" Motywacji, zwany także Szefem Szefów, ma kolejny przebłysk "geniuszu".

Lucy idzie sobie poszukać jakiejś ściany do zdemolowania albo innego przedmiotu, na którym będzie mogła odreagować swoją frustrację, bo inaczej zacznie krzyczeć albo po prostu wykręci numer telefonu, powie kilka szczerych zdań, a potem będzie tego baaaardzo długo żałować.

niedziela, 22 stycznia 2012

Gorączka prawdę Ci powie

Dwa dni spędzone samotnie z gorączką i pustymi ścianami pozwalają przemyśleć wiele rzeczy, nawet gdy się tego nie chce.

Coraz mniej argumentów mam przeciw spakowaniu się.

piątek, 20 stycznia 2012

Poranne dialogi

"Mrrrrrrraaauuuuuu!!!!"
- Nie, nie jeszcze pięć minut... No wytrzymaj jeszcze chwilkę.. Pięć minut, kochanie, no dasz radę jeszcze, prawda? - wysapała spod kołdry Lucy, w duchu błagając świat o jakąkolwiek formę zlitowania się nad jej zwłokami (dwa rażące przykłady naruszenia Kanonu Zasad Grzecznej Dziewczynki: Zasady Nr 7 - Grzeczna Dziewczynka nie pije w środku tygodnia oraz Zasady Nr 8 - Grzeczna Dziewczynka nie wypija kolejnego "Jednego Piwa", po tym jak wypiła już o kilka "Jednych Piw" za dużo)

"MRRRRRRAAAAAAAAAAAAUUUUUUUUUUUUUU!!!!"
- Czy ja Tobie hałasuję, jak się wyszalejesz z zabawką i idziesz spać??? - kontynuowała tyradę spod kołdry i poduszki na głowie Lucy. - No powiedz, czy ja bywam takim wrednym skurwielem? Czy Ty nie mógłbyś czerpać z dobrych przykładów?

"GRRRRRRRR..... MRAAAAUUUUU.... MIIIIIIIIIIIIIIAAAAAAAAAAAAAAUUUUUUUUUUUUUU!!!"
- Dobra, już dobra... wstaję... - poddała się Lucy, podnosząc zwłoki z łóżka i próbując ustabilizować wizję, bo jakoś jej nad wyraz skakała.

- To czego chcesz? Głodny jesteś? Chodź, dostaniesz whiskasa.

Kiciur powąchał jednak miskę i nie zainteresował się zawartością.

"Miiiiaaaaauuu???"

- To trzeba było mówić, że chce ci się pić... Chodź do łazienki - wyrzekła Lucy, odkręcając kran i całym swoim jestestwem przyklejając się do okafelkowanej ściany, która nie tylko dawała oparcie, ale była też tak przyjemnie zimna...

"Miiiiiiaaaaauuu???"

- Nawet nie myśl o tym, że będę się teraz z Tobą bawić! Nie ma nawet cienia szansy na to. Masz tu piłeczkę i się sobą zajmij.

"Miiiiiiiaaaaaauuuu???"
- Wiesz co? Ty to jednak jesteś gorszy od faceta! Wprawdzie nie rozwalasz skarpetek po mieszkaniu, w łazience zostawiasz po sobie względny porządek, ale stary, dogadać to się z Tobą nie sposób... Taki facet to nawet czasem skleci ze trzy zdania, co to się kupy trzymają i nawet jakąś logikę w sobie mają. A Ty? Przecież Ty sam nie wiesz, czego chcesz!

Urażony Kiciur starannie obszedł Lucy szerokim łukiem, po czym sam (po trzech próbach) otworzył sobie szafę, w której chciał zasnąć. Doszedł do wniosku, że tym razem nie potrzebuje do tego pomocy żadnego głupiego człowieka.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Dzień wolny z kiciurem

Godziny popołudniowe.
Lucy otulona dwoma kocami i kołdrą próbuje wmówić sobie, że wcale nie jest jej zimno i generalnie fantastycznie się czuje.
Kiciur zniechęcony brakiem reakcji Lucy na żądanie nieustannej zabawy przysypia na krześle (na jednym z cieplejszych koców - dodajmy - cholerny futrzak jeden... ten koc także przydałby się zziębniętej Lucy).

Wtem z szafy dobiega chrupanie.
O swojej obecności postanowiła przypomnieć mysz. Dość bezczelnie przypomnieć - zaznaczmy - bo jej chrupanie z pewnością słychać ze dwa piętra niżej.
Oburzony faktem przerywania mu popołudniowej drzemki kiciur budzi się, siada na krześle, bezbronnym wzrokiem patrzy na szafę...

i co robi?

Odwraca się w kierunku Lucy, spogląda na nią bezradnie i dramatycznie miauczy...

I niech Lucy od dzisiaj nikt nie próbuje wmówić, że koty to drapieżniki, które radzą sobie w naturze.

środa, 11 stycznia 2012

News dnia

Wracającą z pracy Lucy powitał dziś niewiarygodnie spragniony Kiciur. Lucy postanowiła jednak najpierw ogarnąć rzeczywistość, a dopiero potem iść z Kiciurem do łazienki i towarzyszyć mu w procesie picia wody z kranu. Odstawiła więc zakupy i położyła na palniku patelnię z olejem, by już się nagrzewała. Kiciur postanowił jednak zaznaczyć swoją obecność, wciskając się między toster, czajnik i siatę z zakupami i uporczywie machając ogonem.
- Ech... Czy Ty naprawdę nie mógłbyś się nauczyć pić wodę tak jak inne futrzaki? - spytała zrezygnowana Lucy, zdejmując Kiciura z szafki i stawiając go obok miski z wodą. - Popatrz, jaka tu jest fajna woda. Chlup, chlup, chlup, tak sobie chlupie - powtarzała, jednocześnie chlapiąc palcem w wypełnionej misce wodą, gdy nagle...

...tak - KICIUR ZACZĄŁ PIĆ WODĘ Z MISKI.

Lucy wstrzymała oddech i bojąc się poruszyć, obserwowała Kiciura, czując dumę, którą pewnie czują matki, gdy ich dzieci po raz pierwszy coś pogaworzą, staną na nogi albo - nie przymierzając - walną kupę do nocnika. Stan euforii wypełnił Lucy, która w myślach gratulowała już sobie ZAJEBISTYCH umiejętności wychowawczych.
Niestety nie trwało to długo, bo uwagę Kiciura odciągnął popieprzający po podłodze karaluch (niech go szlag trafi), którym to Kiciur postanowił się pobawić, by po 5 minutach być już w łazience i GŁOŚNYM i UCIĄŻLIWYM miauuuuuuuuuukiem domagać się odkręcenia mu kranu oraz towarzystwa, gdy będzie spijał z niego wodę.

Nic co piękne nie trwa wiecznie.