czwartek, 15 marca 2012

Sklepikowa anegdota

- Ciężki dzień, co? - zagaiła starsza ekspedientka z pobliskiego sklepu, gdy późnym wieczorem (ekhem... nocą) wyłożyłam na ladę czekoladę (sztuk jeden), emenemsy (sztuk jeden), chałwę (sztuk dwie, bo przepadam) i małą paczkę czekoladowych ciastek (sztuk wiele w środku).
- Raczej miesiąc... - odparłam, kręcąc głową i głośno wzdychając.
Ekspedientka także westchnęła ze zrozumieniem i spod lady wyciągnęła jeszcze jedną, wielką paczkę emenemsów.
- Za małą amunicję Pani wzięła. Przyda się wsparcie - wyjaśniła i uśmiechając się, dorzuciła emenemsy do mojej torby.
Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia. I obie dobrze wiedziałyśmy, że na progu powinnam odwrócić się i tonem holyłódzkich bohaterów wyrzec:
"Jeszcze tu wrócę!".

A tymczasem - jakby to skwitowała moja babcia - dupa rośnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz