niedziela, 29 stycznia 2012

Na moim kwadracie

W tym okropnym miejscu mieszkam już prawie rok. Są tu libacje (na skweru), są gotowe przywalić ci za nic dresy i porozbijane szyby, bo młodzieży akurat się nudziło z wieczora. I mieszkam tu prawie rok, ale dopiero dziś przestraszyłam się tak naprawdę.

Obserwował mnie przez cały czas w tramwaju. Był natarczywy do tego stopnia, że zastanawiałam się nad ucieczką już na pięć przystanków przed moim domem. Ale powtarzałam sobie, że wszystko sobie wmawiam, że może facet ma coś ze wzrokiem i np. patrząc na mnie, w rzeczywistości wcale tego nie robi, albo po prostu kogoś mu przypominam. I generalnie uspokój się Lucy, walnij w twarz i oddychaj głęboko.

Ale gdy wysiadł na tym samym przystanku co ja, w głowie miałam już alert i wykrzykniki. Przyspieszyłam, ale słyszałam za sobą coraz szybsze kroki. Jego kroki.

Masz klucze w torebce - myślałam nerwowo. - Jeden z nich jest duży. W razie czego... W razie czego nic nim nie zrobisz, kretynko jedna... I w dodatku są na dnie torebki... Kurwa.
Telefon! Mam przecież telefon. No tak, ale zanim go wyciągnę i wykręcę jakikolwiek numer... Zresztą do kogo niby miałabym zadzwonić? Kurwa... - myśli przebiegały mi przez głowę coraz szybciej. - Mogę pobiec. Ale mam torebkę, ciężką torebkę... Mogę ją wyrzucić. Ale jeśli wyrzucę, nie dostanę się do domu. Nie, nawet jeśli dobiegnę do klatki, zanim ją otworzę... Co ja mam zrobić? Dlaczego nie ma tutaj nikogo? Dlaczego jest tak przeraźliwie pusto?

Szłam już coraz szybciej. Nie, ja nie szłam. Ja już prawie biegłam.
I za rogiem budynku siedziała grupa chłopaczków popijających piwo (w taki mróz!). Jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie cieszyłam się na widok pijaczków. Nigdy.

I jeszcze nigdy w życiu, tak jak teraz, nie chciałam uciec z tego miejsca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz