środa, 4 stycznia 2012

Jak już będziemy pracować, to...

Jeśli dziś środa, to właśnie mamy z kiciurem czwarty pod rząd wieczór, który spędzamy sobie romantycznie w swoim wyłącznym towarzystwie (a... i są jeszcze oczywiście hordy bezlitosnych karaluchów, ale one są niemile widziane, więc się nie liczą).
Dzisiaj jednak mamy atrakcyjnego kompana w postaci podarowanego nam "Kremu staropolskiego jajecznego", którym to towarzystwem zamierzamy się raczyć. Tzn. ja zamierzam, bo kiciur ma jakieś obiekcje i coś tam jeszcze przebąkuje, że nie podoba mu się niebieska, całkiem długa wstążeczka, którą to koszyczek z alkoholem był obwiązany, oraz moja uwaga, że byłoby mu w niej całkiem do twarzy...
Nie rozumiem, skąd ten brak zaufania dla mojego gustu.

A... tylko proszę mi tu w komentarzach nic o łapówkach i przekupstwie nie pisać. Dziennikarz (zwłaszcza samotny i z kotem) też człowiek i pić musi.

Z innej beczki, próbowałam się dzisiaj samooszukiwać. Tzn. tak długo przeciągałam zapłacenie rachunku za mieszkanie (zaraz mnie to czeka), by nie widzieć, jaki jest mój stan konta i dzięki temu z (w miarę) czystym sumieniem udać się do Empiku celem nabycia upragnionej płyty. Po owym zakupie miałam udać się także na drogi (i bardzo bardzo pyszny obiad), będący nagrodą za ciężki dzień w pracy.
Hmmmm...

Do Empiku poszłam, odnalazłam upragnioną płytę i... zobaczyłam cenę. Po czym dość szpetnie zaklęłam (powinnam się swoją drogą hamować w miejscach publicznych)i zaczęłam przeliczać jej cenę na obiady, których musiałabym się wyrzec (4 baaaaardzo dobre albo 5-6 znośnych albo w wersji oszczędnościowej 7-8 z lokalnej garmażerki - bolało...), na whiskasy dla kiciura wolałam już nie przeliczać.

Traf jednak chciał, że gdy wyrzekałam przy stoisku z płytami słowa niegodne damy, obok stała Rozgadana Nastolatka. Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się i zaczęła trajkotać:
- No, ja też tak zawsze reaguję na ceny płyt! Ktoś chyba zwariował, żeby takie marże narzucać, prawda? No, ale głupio kraść z internetu, jak się lubi jakiś zespół, prawda? I głupio od rodziców ciągle kasę wyciągać... No ale nie martw się, kiedyś jak będziemy pracować, to nas na pewno będzie stać na większość płyt, prawda?

Gdy pozbierałam już szczękę z podłogi, doszłam do wniosku, że:
- kupuję tę cholerną płytę, choćby świat się miał zawalić,
- nie zakładam już różowego sweterka do pracy, bo mnie najwyraźniej ponadprzeciętnie odmładza oraz zapewne nie licuje z powagą wykonywanego przeze mnie zawodu,
- zapominam dziś o dobrym obiedzie oraz jutro, no i pojutrze, i jeszcze... ech, no w każdym razie dieta.

Dobra, idę zagospodarować niebieską wstążeczkę czy coś...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz