W ramach odreagowywania od pisania samych mądrości (co będę dziś czynić do późnych nocnych godzin) - historia o kiciurze...
...który jest skończonym kocim idiotą i czas to powiedzieć głośno...
Otóż...
codziennie, gdy wracam z pracy - a czasem jest to nawet około 22 - wita mnie żałośnie miauczące stworzenie, które wygląda jak siedem nieszczęść.
Stworzenie nie jest stęsknione.
Nie brakuje mu towarzystwa.
Nie czuje się kiepsko z tym, że nie może dostać się do ptaków, które irytująco moszczą się na zewnętrznym parapecie okna.
Nie w tym rzecz.
Stworzenie po prostu nie wyobraża sobie, że miałoby zniżyć się do picia wody z miski (właścicielka chciałaby w tym miejscu zaznaczyć, że zwalczyła odruch wymiotny, kupując RÓŻOWĄ miskę na wodę - jedyną wówczas w sklepie - i hamuje go za każdym razem, gdy wchodzi do kuchni).
Jedynymi akceptowanymi przez kiciura sposobami na picie wody jest spijanie jej ze strumyka cieknącego z kranu w łazience (aktualnie sposób niewykonalny ze względu na zatykającą się umywalkę, co każe ograniczać do niej dopływ wody) lub z misternie ułożonej konstrukcji w zlewie w kuchni (kilka naczyń, na samej górze miska i strumień wody z kranu).
Wówczas kiciur łaskawie upije 0,7 ml wody...
co podnosi jego poziom szczęścia do niezbędnego minimum na jakąś godzinę...
po której cała historia się powtarza...
Kill me.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz