piątek, 8 lutego 2013

Miłego weekendu

Przede mną dwa dni błogiego lenistwa. Trochę to jeszcze do mnie nie dociera, bo w ostatnich dniach miałam wrażenie, że wychodzę z pracy tylko dlatego, żeby nie musieli płacić nam za katering.

Kiedy usiadłam dzisiaj w domu po baaardzo długich tygodniach pracy i uświadomiłam sobie, że przez te dwa dni NIC nie muszę, to jakoś tak ogarnęła mnie panika. No bo jak to tak, że nie mam żadnych planów? Jak to tak dwa dni zmarnować?

Ale ogarnęłam się, pochlastałam mentalnie po twarzy i zamierzam celebrować nicnierobienie.

Zwłaszcza, że uczę się teraz... cieszyć.

Tak śmiejcie się. Bo co to za nauka cieszenia się... Wszyscy to potrafią.
Tylko przypomnijcie sobie, kiedy ostatnio cieszyliście się, ale tak prawdziwie, że np. zrobiło się ciepło, a przez okno widać pierwsze promienie słońca?
Albo że poznaliście kogoś miłego w tramwaju, kolejce w sklepie, na przystanku?
Albo że wyszło wam bardzo smaczne ciasto?
Albo że obudziliście się z kotem na twarzy?

No dobra to ostatnie nie zawsze cieszy.

A tak poważniej, to uczę się ostatnio zatrzymywać i cieszyć małymi rzeczami. To taka odtrutka na pracę, w której wszystko jest na już, na teraz, jak najszybciej.
Więc zatrzymuję się z kubkiem kawy nad kotami śpiącymi na kanapie, przystaję, żeby obejrzeć mały, śmieszny ogródek między blokowiskami i zamiast wsiadać w tramwaj ucinam spacer w drodze do domu.

A jutro zamierzam zwiedzać swoje osiedle. Tu na pewno jest jeszcze masa miejsc jeszcze nieodkrytych.

Miłego weekendu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz