wtorek, 27 grudnia 2011

Stan ducha zwany 'ipoświętach'

Pewne rzeczy zmieniają się i już nigdy nie wraca się do pewnego punktu. Ale są też sprawy, do których trzeba dorosnąć i może wtedy jakoś się ułożą. Ot, taka refleksja po bardzo krótkiej wizycie w domu, która dała mi do myślenia i dała mi też trochę hmmm... nadziei chyba.

I tak.. dała mi też jedną ważną rzecz. Poczucie, że cokolwiek się nie stanie, jakkolwiek ułoży mi się (albo nie ułoży) życie, cokolwiek nie zrobię i jakiejkolwiek decyzji nie podejmę, mam kogoś za sobą. Rodziców. I mam ich oboje. W końcu.
To miła myśl.

...
A z innej beczki - moja mama jest po prostu kochana.
Zadzwoniła do mnie dziś:
- I jak tam, córciu? Żyjesz na tym dyżurze? Dajesz radę? Dobrze się czujesz?
- Tak. Jest ok. Przespałam w sumie jakieś 3,5 godz., ale jest dobrze. Wypiłam kawę i funkcjonuję normalnie.
- Ale nie siedzisz tam sama w święta, prawda?
- Nie, no mamo, co Ty... Jest Jeden z Szefów i Szef Innego Działu. Trochę nas jednak trzeba do tej pracy.
- Ale tego gnoja Wroga Publicznego Nr 1 nie ma? - upewniła się moja mama, która jest okazem dobroci i łagodności, i zwykle najsroższym przekleństwem padającym z jej ust jest "kurka wodna".
- Mamuś...
- No, co? Co powiedziałam?
- W sumie nic (śmiech). Dziękuję.

A tu sobie posłuchajcie czegoś optymistycznego:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz