No więc siedzę sobie w kawiarni, na zewnątrz pod parasolem. Pogoda jest wymarzona. Słońce świeci, ale nie ma upału.
Wokół ludzie - niedzielni, zadowoleni, uśmiechnięci. Parami, rodzinnie, z dziećmi.
Szczęście, że ho ho...
Zmusiłam się, żeby wstać.
Zgarnęłam z siebie kota.
Zmyłam resztki wczorajszego makijażu.
Wmusiłam w siebie śniadanie (bolało..),
po raz kolejny machnęłam ręką na stertę naczyń w umywalce - i tak ich nie potrzebuję, prawie w ogóle nie jadam w domu -
a nawet doprowadziłam siebie do żelazka, żeby choć raz w tygodniu wyjść z domu w czymś wyprasowanym.
I siedzę sobie w tej kawiarni.
I tak myślę, że w zasadzie naprawdę mogłoby mnie tu nie być.
I niewiele by się zmieniło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz