sobota, 3 września 2011

Z dziennika BJ

Jedną z kilku książek, które wymęczyłam, bo "wypada wiedzieć o czym są" był "Dziennik Bridget Jones" (w sumie lista jest długa, a na niektórych lekturach - przyznaję poległam - nie zdzierżyłam nic np. Coelho, bo ta jego pseudofilozofia życiowa z poradami godnymi Pana Stasia spod budki z piwem jest po prostu nie do przejścia dla mnie... - wybaczcie,jeśli akurat cenicie twórczość Coelho - zrzućcie to na karb, że "się nie znam", itd.).

Kiedy obudziłam się dziś, pomyślałam, że w konwencji przeuroczej "niepełnosprytnej" Jones, byłoby usiąść i spisać wczorajszy dzień z naciskiem na zjedzone kalorie, porzucone nadzieje, itd.

W moim przypadku wyglądałoby to jakoś tak:

- zjedzone kalorie - kurczę, nigdy nie liczyłam, bo nie umiem zapamiętać, co ma ile i wydaje mi się to bez sensu, ale załóżmy, że w normie (dobra, dobra, wiem, że ona podawała dokładną ilość...)

- ilość wypitego piwa, rumu z sokiem porzeczkowym i dziwnego słodkiego czegoś domowej roboty przytarganego jak zwykle przez Łamaczkę Serc - duuuuża /ale jak stwierdził wczoraj 30-letni Architekt utyskujący pół wieczoru na swoją "okropną" trzeźwość - "to nie był dobry dzień na picie"/

- godziny spędzone na parkiecie - wystarczające, by uznać wieczór za bardzo udany :)

za cholerę nie pamiętam, co ona tam jeszcze wypisywała, więc niech będzie - itd., itd.

A pomysłem na Bridget Jones męczę Was dzisiaj, bo wczoraj ktoś mi powiedział coś, co sprawiło, że na dobrych kilka chwil poczułam się jak ta blondynia mądrość w różowym sweterku :P Więc zakładam dziś królicze uszy i jadę robić dziennikarską karierę zjeżdżając po strażackiej rurze, a co!

A tak na serio, to jak już nie będzie mnie we Wro, jednym z miejsc, za którym będę bardzo tęsknić będzie "Szajba". To miejsce jedyne w swoim rodzaju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz