sobota, 3 września 2011

Wspomnieniowo

Zatem decyzja już zapadła. Trochę się jeszcze z nią poboksuję, ale w gruncie rzeczy - musiałoby stać się coś naprawdę ważnego, żeby wszystko się zmieniło. Teraz jeszcze tylko trzeba załatwić parę rzeczy.
Ale o tym innym razem.

Przypomniał mi się dzisiaj mój pierwszy dzień we Wro.
Szczerze? Był okropny!

Wysiadałam z pociągu z całym swoim dobytkiem spakowanym w torby, plecaki, walizki, torebeczki i reklamówki - w ilości, która załamałaby niejednego jucznego wielbłąda. Zobaczyłam to, co widzi każdy wysiadający z dworca i pomyślałam - Hmmm... Niespecjalnie tu czysto...

/o Wrocławiu nie wiedziałam absolutnie nic, tyle co wyczytałam w wujku Google, nie byłam tu wcześniej,bo wszystkie rekrutacyjne obowiązki załatwiłam via internet/

Potem wsiadłam w taksówkę, która zawiozła mnie do ohydnego akademika ("Parawanowiec" do dziś śni mi się po nocach jako jeden z najgorszych koszmarów), a taksówkarz całą drogę nawijał o jakimś rekinie w jakimś akwarium w jakiejś galerii :)
Wejście do klaustrofobicznego pokoiku z obrzydliwymi starymi meblami i poznanie moich dwóch "uroczych" współlokatorek dopełniło szczęścia tego dnia.

Potem wcale nie było lepiej. Pierwszy miesiąc w ogóle przetrwałam tylko dzięki pokładom cierpliwości mojego braciszka, który co wieczór wisiał na telefonie, wysłuchując, jak tu jest wszędzie daleko, strasznie i źle. :)

Zaśmiewam się teraz na myśl o codziennym brnięciu po kostki w błocie przez bajoro, które dziś nazywa się Rondem Reagana. Ech... Ile to już lat...

Dziś bardzo trudno jest mi wyobrazić sobie siebie gdzieś indziej niż poza Wrocławiem, jego Rynkiem i całą setką miejsc, które tak lubię.

Zaskakujące jak wiele może się zmienić, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz