niedziela, 13 listopada 2011

Rutyna

Moje życie ostatnio jest niesamowicie rozrywkowe.

Najpierw przez kilkanaście godzin wykonuję siedem rzeczy jednocześnie i próbuję zrozumieć, jakim cudem nasz cholerny program internetowy nie działa, kiedy powinien działać (a nie działa, gdyż albowiem jest stary i powinien zostać zaorany, rzucony w przepaść, podeptany i zastąpiony czymś nowym, ale tak się nie stanie, więc nadal będziemy się z nim pałować).

Potem dotaszczam się do domu i jest godz. 22, 23 lub 24 (zależnie od ilości Niesamowicie Ważnych Zadań Internetowych na ten dzień) i... zaczynam bawić się z kotem jego zieloną piłeczką na takim plastikowym "patyku" (wiecie, taka popularna kocia zabawka, dostępna w każdym zoologicznym). I nie dlatego, żebym jakoś szczególnie pałała - w stanie ewidentnie wskazującym na potrzebę łóżka - żądzą siedzenia i uderzania rytmicznie "patykiem" w podłogę oraz od czasu do czasu robienia nim uników, co by się kocina nie znudziła.
Okazuje się to przykrym wieczornym obowiązkiem, bo to JEDYNY, powtarzam JEDYNY sposób, by kicur dał mi przespać choć ze cztery godziny. Jak się pobawi wieczorem, daje mi spokój do wczesnego poranka.

Bardzo chętnie zatrudniłabym jakieś dzieci sąsiadów do wieczornych zabaw z kiciusiem... Najchętniej za cenę jakiejś herbatki owocowej i ciasteczek.
Do czasu aż ktoś uznałby mnie za pedofila, co po nocach przesiaduje z cudzymi dziećmi :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz