czwartek, 17 listopada 2011

Słowa

Słowa, słowa, słowa. Setki słów. Tysiące. Czasem setki tysięcy.
Codziennie je mielę. Zmieniam. Zastępuję. Usuwam i dodaję. Przechodzą przeze mnie jak przez maszynkę.
Słowa w mailach.
Słowa w informacjach.
Słowa w Wordzie, te które wychodzą ze mnie najtrudniej.
Słowa w komunikatorach.
Słowa w sms-ach, które przychodzą coraz rzadziej (bo i po co miałyby przychodzić, skoro ich autorom poświęcam tak mało czasu?).
Słowa w obietnicach, które składam bez pokrycia ("następnym razem na pewno będę", "tak, przyjdę", "będę pamiętać", "zadzwonię", "napiszę maila, bo teraz nie mogę rozmawiać").
Słowa - wszędzie są słowa.

I tracą wartość. I tracą znaczenie. I sensu też nie mają.

Bo co znaczy, kiedy ktoś Ci mówi, że on nigdy i że w ogóle?
Nic nie znaczy.

Taki sam potok bezsensownych słów, jak ten, który codziennie przemielam.
I będę mielić jutro. I pojutrze. I popojutrze... I

I nawet moje własne słowa, a może przede wszystkim moje własne słowa, wydają mi się zupełnie nieważne. Tak jak ja.

I pewnie muszę się wyspać. A przede wszystkim wyjść z pracy - bo od 11 dni mi się to jeszcze nie udało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz