niedziela, 12 czerwca 2011

Goście, goście

Toczę boje.
Z moim kiciurem.
A raczej z naszymi kilkunożnymi towarzyszami, którzy bardzo polubili jedzenie kiciura.
Codziennie jest to samo. Kot dostaje jedzenie do miski, zabiera się za nie z zapałem godnym biednego murzyńskiego dziecka z zapomnianej afrykańskiej wioski cierpiącej na klęskę słabych płodów rolnych, a pół zawartości miski ląduje na podłodze. Na to czeka tylko cała wataha mrówek (tak btw czy ktoś wie, jak się formalnie nazywa stado mrówek?, pytam, bo chciałabym wiedzieć z kim mieszkam), które robią najazd na kuchnię. O ile jestem w domu, szybko sprzątam całe to ustrojstwo i problem z głowy, ale w domu - jak wiemy - bywam tylko, by nakarmić kota i paść na twarz. Zatem kiedy wracam po prcy wieczorem lub w nocy podłoga w mojej kuchni tańczy, śpiewa i harcuje, a ja mam ochotę odwrócić się na pięcie i uciec z krzykiem. Ble...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz