środa, 29 czerwca 2011

Magiczna cyfra- cztery

Jestem zajechana jak koń po weesternie. Kiedy po pracy usiadłam w tramwaju, poczułam jak boli mnie absolutnie każdy mięsień, a w głowie huczy, i miałam wrażenie, że nigdy ale to przenigdy nie uda mi się z tego siedzenia wstać.

To był mój czwarty dwunastogodzinny dyżur w tym miesiącu i naprawdę dziękuję Bogu/opatrzności/losowi/albo po prostu kalendarzowi, że czerwiec się jutro kończy i nie ma już szans na to, że dostanę w tym miesiącu jeszcze z jeden nadprogramowy dyżur.
Kolejny dopiero za kilkanaście dni.

Nie będę się dziś silić na cokolwiek, co miałoby ręce i nogi, bo naprawdę wymiękam. Zamierzam przykryć się kocem i odpłynąć na (hmmm... całe 8 godzin! :]).

A jutro moje imieniny - wprawdzie ich nie obchodzę (bo i co tu obchodzić?), ale jutro po tym jak skończę pracę około godz. 21, idę się napić. Ten miesiąc zasłużył na to, by wychylić za niego parę głębszych. W piątek nie muszę wstawać wcześnie.

2 komentarze: