piątek, 1 lipca 2011

Zasada nr 1

Wiele się dziś nauczyłam.

Ale dziś tylko o zasadzie nr 1:
nigdy, ale to przenigdy i pod żadnym usprawiedliwieniem, nie przywiązuj się do swoich tekstów, nie traktuj ich emocjonalnie!

Dlaczego?

Dziś ukazał się tekst, który traktuję trochę jak swoje dziecko. No... dobra... nie tylko moje, bo w sumie moje i S. :)(jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało). Pracowaliśmy nad nim od świąt wielkanocnych, a nawet ciut wcześniej. Było trudno, bo trzeba było umówić się z pięcioma (dość starszymi, a często nieufnymi) osobami, zgrać nasze terminy (tak żeby codziennie oddawać tekst do gazety i jeszcze znaleźć czas dla bohatera tekstu), wymyślić koncepcję, a potem jakoś ogarnąć całość. Końcówkę robiliśmy "na wczoraj" - ja zarwałam całą noc, wściekła na siebie, że powinnam napisać to lepiej, S. kosztem zaplanowanego dnia wolnego... No ale cóż... Bywa...

Temat był dla mnie ważny z kilku powodów. Podeszłam też do tego bardzo ambicjonalnie.

Tekst się ukazał. Duży - dwie strony. Sporo zdjęć.

I...

Jeden z bohaterów tekstu: "Tak... przeczytałem... No powiem Pani... bardzo skromniutki, bardzo. I jeszcze jeden karygodny błąd, bo to i to, to powinno być z dużej litery. Ja nie wiem, jak Pani mogła tak napisać..."

Mój przyjaciel: "No wiesz... nie mogłabyś napisać tego z jakimś takim pierdolnięciem???"

I jeszcze jedna osoba: "Taa... wiesz... szału nie ma. Przeczytałem, bo wiesz, lubię Cię, a normalnie, to bym pewnie nie doczytał"

... :(

Oczywiście było też parę głosów pozytywnych, ale po tej krytyce, to - chyba tak jak każdy - podeszłam do nich, jako do głosów osób mi życzliwych, które po prostu chciały mi zrobić przyjemność.

Najpierw było mi trochę przykro. Nie, nie zasadzie: jak oni mogą tak mówić! - tylko tak jak to zwykle ja, czyli: "tak Lucy, włożyłaś w coś sporo czasu i pracy i wyszło jak zwykle, czyli chu...wo".

A potem pomyślałam, że takie zadręczanie się nie ma sensu.
To był dla mnie ważny tekst, ale codziennie piszę kilka mniej lub bardziej ważnych tekstów. Jeśli zacznę się przejmować wszystkimi, zwariuję.

Praca to nie wszystko (napisała Lucy, skrobiąc kolejną notkę o pracy właśnie).
I dlatego jutro pakuję kremy i szmatki (jak to dziś określił Sz.) i na trzy dni zapominam o wszystkim, wyłączam komórkę i bawię się, piję, a przede wszystkim tańczę, tańczę i jeszcze raz tańczę :)

Wam również życzę udanego weekendu i trzymajcie kciuki, żebym nie utonęła w festiwalowym błocie :)

Do poczytania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz