wtorek, 26 lipca 2011

Marudnie

Usiadłam do komputera, żeby napisać notkę o pewnej zabawnej sytuacji, która mnie dziś spotkała. Ale usiadłam, włączyłam internet, próbowałam zacząć i... zdałam sobie sprawę, że w ogóle nie jest mi dziś do śmiechu. I trudno robić coś na siłę.

Ostrzegam więc, to będzie notka, w której będę marudzić. I jak nie masz ochoty tego czytać, wyłącz stronę już teraz.

Jestem wściekła dziś na siebie.

Powody są dwa.

Pierwszy to moje dwie lewe ręce.
Przerosło mnie własne mieszkanie. No dobra... nie własne tylko wynajmowane, ale jednak.
Po tym jak przeżyłam przeciekające brązową wodą grzejniki, karaluchy (codziennie kilka nowych obrzydliwych okazów), zepsutą przez kilka dni windę (przy mieszkaniu na 11. piętrze) i tydzień bez prądu, myślałam, że już niewiele jest mnie w stanie dobić.

I po raz kolejny przekonałam się, że nigdy nie należy mówić nigdy.

Nie będę już nawet wymieniać listy klęsk, które zaoferowało mi teraz moje mieszkanie, bo szkoda słów. To co mnie w tym wszystkim drażni, to to, że nie umiem sobie z tym wszystkim poradzić sama.

Pewnie jakiś średnio nawet rozgarnięty facet, w miarę orientujący się w podstawowych zasadach fizyki i tego, jak działają różne domowe sprzęty, ogarnąłby ten cały rozgardiasz w kilka godzin. Ja nie umiem. I nie będę po raz setny prosić o pomoc znajomych, bo jest mi już zwyczajnie wstyd. Spędzę więc pewnie kolejnych kilkanaście dni bez podstawowych domowych "wygód", do czasu aż coś wykombinuję, wygrzebię w internecie albo - i to jest najbardziej prawdopodobna wersja - przyzwyczaję się do stanu obecnego.

Trudno.

Powód drugi?

Pamiętacie notkę o moich urodzinach? Zatem tak - spędzę je w pracy. Nic nie udało mi się w tej kwestii zmienić.
I tu jestem wściekła na siebie za naiwność godną rasowej blondynki. Bo wydawało mi się, że jak człowiek jest miły, wyświadcza ludziom różne przysługi i generalnie stara się pomóc, kiedy widzi, że komuś taka pomoc by się przydała, to kiedy przyjdzie taki moment, że sam potrzebuje pomocy czy głupiej przysługi, ktoś też mu pomoże.

Figa z makiem.

Tak Lucy, jesteś naiwniaczką, nie po raz pierwszy i pewnie nie ostatni.

Jak spędzę weekend?
W piątek wrócę do domu i włączę coś z żelaznego kanonu, wtulę się w kota i schowam pod kocem, udając że mnie nie ma. W sobotę będę w pracy, więc obdzwonię kogo muszę i napiszę te cztery teksty, z którymi zwlekam od miesiąca. A w niedzielę, czyli dzień moich urodzin, będę pisać o tragediach innych ludzi ("siedem osób zmarło na drodze krajowej nr...", "z 5. piętra spadło trzyletnie dziecko", "2,7 promila we krwi miał kierowca, który...") i wysłuchiwać o ufoludkach, które wylądowały w czyjejś piwnicy ("tak, koniecznie musicie się tym zająć, to jest na pewno sprawa dla was, dlatego do Pani dzwonię"). A wieczorem wrócę do domu, nakarmię kota i padnę na twarz, jak zawsze po dyżurze.
I nie wiem, czy bardziej jest mi przykro czy smutno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz