środa, 6 lipca 2011

Trochę o dzieciństwie

Młodemu zmieniła się optyka wyjazdu.

- A czy ciocia ma u siebie telewizor?
Pytanie zawisło w powietrzu, a Siora zaskoczona obrotem sytuacji, która do tej pory polegała na zapewnianiu o niezliczonych stadach zwierząt wałęsających się po wrocławskich ulicach, niepewnie potaknęła.
- Ale nie ma tam kanałów z bajkami?
- Yyyy... No nie, nie ma...
- Mhm...
(chwila zadumy)
- Ale ma tam komputer?
- Tak.
- Z grami?
- Tak.
- Ale ostatnio jak u nas była, to mówiła, że nie ma, bo wszystkie usunęła! (he he, stary dobry zabieg zapewniania sobie choć 20 minut sam na sam z komputerem... he he)
- Coś się na pewno znajdzie... (kochany zabiegu, spoczywaj w pokoju...)
(znów chwila zadumy)
- No dobrze... (z rezygnacją) To jakoś tam wyżyję.

. . .

Ostatnio w moim mieście rodzinnym głównie leje, a jak powszechnie wiadomo w czasie deszczu dzieci się nudzą. Siora wariuje więc, bo Młode siedzą w domu, wynudzone jak mopsy, oglądają głównie telewizję, a Młody siedzi jeszcze przed komputerem albo żałośnie spogląda przez okna za którymi z chmur przelewa się Ocean Indyjski.

Nie śmiałam już sugerować, że może być coś poczytał, bo przy jego ogólnie znanej niechęci do słowa pisanego już dawno się poddałam z akcjami wychowawczymi (co mnie dość boli, bo sama czytałam już w wieku pięciu lat, a kiedy miałam tyle co on, mama przynosiła mi nowe książki z biblioteki prawie codziennie, a ja nie czytałam ich, ja je pochłaniałam).

Podrzuciłam jednak Siorze myśl, żeby zaabsorbowała Młodego jakąś planszówką. I wówczas moim oczom ukazała się prawda straszliwa (no dobra - nie oczom, a uszom, i nie ukazała, tylko Siora mi powiedziała - ale miało zabrzmieć poetycko), że Młody żadnej planszówki nie posiada!

Nie wiem, jakim cudem do tego doszło. Obie z siostrą wychowałyśmy się na grach planszowych. Moje dzieciństwo to godziny spędzane przy Mastermind, a przede wszystkim przy Monopolu (nie jakimś tam Eurobiznesie). Ech... jak ja tęsknię za Monopolem...
Do tego był Chińczyk i dziesiątki innych pożyczanych od znajomych gier.

A dzieciak nie zna żadnej z nich! Zgroza...

Już wiem, co będzie teraz dostawał od cioci przy każdej możliwej nadarzającej się okazji. Szkoda tylko, że planszówki są w większości tak potwornie drogie. Monopol to wydatek około 150-200 zł (!!!) - przy moich aktualnych rachunkach i pensji - kwota zupełnie nie do przejścia :(

A propos wydatków, ze względu na różne okoliczności, znów muszę robić miesiąc oszczędzania. Przeprowadziłam więc ze sobą rozmowę wychowawczą, przeanalizowałam rachunki i wyszło mi, że sporą część mojej wypłaty pożera jedzenie na mieście.

Zatem koniec z pysznymi obiadami w Greenwayu i czas zabrać się za gotowanie w domu. Gdyby ten wpis czytała moja mama, pewnie w tym momencie zakrztusiłaby się pitą nad komputerem herbatą. Cóż... Kulinarnym mistrzem to ja nie jestem. I nie chodzi nawet o to, że mam dwie lewe ręce czy coś... Ja po prostu NIENAWIDZĘ gotować, a sama myśl o wystawaniu nad kuchenką przyprawia mnie o ból brzucha, tak że odechciewa mi się jeść. Ale czego się nie robi pod przymusem, prawda?

Racjonalizatorski plan zmiany moich nawyków finansowych wprowadzam od wczoraj. Tu pewnie byłby drugi moment, gdy moja mama przecierałaby oczy ze zdumienia, bo obiad gotowałam wczoraj o... 21. Wtedy wróciłam z pracy.
Zdrowe to to pewnie nie jest, ale jak mus to mus.

Zastanawiam się tylko, w którym momencie wyczerpie mi się asortyment tych łatwych i szybkich potraw, które najczęściej robię. I ile czasu zajmie mi, zanim przykleję się nosem do szyby jakiegoś baru i stoczę se sobą nierówną walkę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz