Takie dni jak dziś sprawiają, że naprawdę mam ochotę spakować się i wrócić. I zrobić to zaraz, już, teraz, bez żadnej zwłoki.
Generalnie od stycznia przychodzenie do korpobudynku i zasiadanie przed moim korpobiureczkiem jest dla mnie horrorem. Przez te kilka lat pracy zrobiłam mniej wyjazdowych materiałów niż tylko przez te ostanie osiem miesięcy. Z oczywistych względów.
Ale teraz atmosfera zrobiła się jeszcze gorsza ze względu na nowe okoliczności, a ja najchętniej przeniosłabym korpobiureczko do domu.
A takie dni jak dziś sprawiają, że odczuwam to jeszcze bardziej. Zwłaszcza, że po całym dyżurze spędzonym przed monitorem przy sporadycznej wymianie zdawkowych uprzejmości w stylu: "jak tam weekend minął?", "a co w Twoim rodzinnym mieście?" i unikaniu określonych pięter korpobudynku, wrócę sobie do mieszkania, w którym czeka na mnie tylko kot. I wrócę tam wyłącznie po to, by położyć się spać na kilka godzin i znów wrócić do korpobudynku, w którym spędzę kolejny dzień do późnego popołudnia.
I naprawdę trudno mi dzisiaj widzieć w tym jakikolwiek sens.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz