sobota, 15 października 2011

Nie ucieknie się i już

No więc przyszło Pismo, Które Miało Przyjść. I teraz będzie źle. Bardzo źle nawet.

I położyłam je na swoim korpobiureczku. Wyszłam zapalić, żeby się uspokoić (kiepska metoda swoją drogą...) i powróciłam z miną: "nie, nie wcale mnie to nie obeszło, a generalnie wszystko mam w głębokim poważaniu".
Ale chyba kiepsko udawałam.

A potem wyszłam na obiad ze swoim szefem. I znad zasmażanego sera z surówką padło w końcu sakramentalne pytanie: - Czy Ty się już zastanowiłaś, co chcesz robić w naszej firmie za 3-5 lat? Czy bardziej chcesz robić A czy B? Pomyśl! Wybierz!
A zasmażany ser nie chciał mi już przejść przez gardło.

Późnym wieczorem dotoczyłam się na domówkę, na którą poszłam tylko dlatego, że jej gospodarzowi obiecałam być na 10 innych imprezach w ciągu ostatnich 6 miesięcy i za każdym razem odwoływałam swój udział w ostatniej chwili.

I siedziałam sobie tam, jak chmura gradowa, wypijając litry alkoholu i nie mając najmniejszej ochoty na interakcję z kimkolwiek. I patrzyłam sobie na tych wszystkich ludzi, takich wesołych i roześmianych, rzucających dowcipy, śpiewających Feela i Wilki, przerzucających się lekko złośliwymi uwagami i dobrze czujących się w swoim towarzystwie. Patrzyłam sobie, a przed oczami miałam tylko to nieszczęsne pismo i cholerny zasmażany ser.
Więc się zmyłam.

I tak sobie teraz myślę, że przez tyle lat denerwowałam się za każdym razem, gdy ktoś choćby w minimalnym stopniu próbował sterować moim życiem, narzucić mi coś czy choćby doradzić. I kończyło się to zwykle kłótnią, strzelaniem drzwiami i fochem straszliwym.

A teraz to ja naprawdę chciałabym, żeby ktoś podjął za mnie parę decyzji.
Bo to byłoby bardzo wygodne. Byłoby na kogo zwalić później winę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz